Piotr Kobza jest trzydziestopięcioletnim politologiem - kosmopolitą, zajmującym się systemami bezpieczeństwa i organizacjami międzynarodowymi, ale postanowił rozwinąć się literacko i napisał powieść dziejącą się w polskokatolickiej diecezji na granicy z Białorusią. Co zainspirowało człowieka mieszkającego w bogatych, międzynarodowych skupiskach ludzi do zajęcia się prowincjonalnym zadupiem? Czyżby jemu tez ktoś polecił udanie się tam w celu nabrania pokory?
W „Polskich rekolekcjach”, jego debiucie powieściowym, trochę za karę, a trochę z awansu, dominikański ksiądz Borys zamienia życie watykańskiego dyplomaty na dostojną egzystencję biskupa: otoczonego papierami, butwiejącymi zabytkami i wizytacjami przekatolicyzowanych dostojników regionu. Przyświecają mu dwa cele: odnowa moralna oraz niepopadnięcie w biurokratyzm. Między tymi chęciami zmian w osobowości i ich braku rozciągają się przyczyny jego działania, zdecydowanie nie pasującego do polskiego pojęcia o biskupstwie. Nie znając zupełnie okolicy, bohater zmienia ustalone na gębę zasady rządzące diecezją, wdając się w mniej lub bardziej potrzebne konflikty z lokalnym biznesmenem drzewnym, starszym kanclerzem i własną kucharką. Autor wyraźnie stara się pokazać sprzeczność czynności słusznych z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności z tym, co przyjęte; akcje na rzecz dzieci ze zrujnowanego domu dziecka wypadają przekonująco, wzbudzają zdziwienie okolicy, nie przyzwyczajonej do bezpośredniej pomocy ze strony kościoła, czynią coś namacalnie dobrego dla dzieci, będąc jednocześnie przeprowadzane przede wszystkim dla oczyszczenia sumienia bohatera. Momenty, w których Borys stara się przekonać sam siebie, że jest dobrym katolikiem i dygnitarzem należą do najlepszych w książce. Niestety drugi z jego pomysłów, krucjata przeciwko domowi publicznemu, nie wypada tak przekonująco. Trudno powiedzieć, jaki cel przyświeca świeżo mianowanemu biskupowi: zaimponowanie komuś, pokazanie twardej ręki czy zburzenie jakiegoś porządku dla samego burzenia. Jeżeli tu miała wyjść na jaw jakaś jego dwulicowość -nie wyszła, jeżeli sam miał nie wiedzieć, o co mu chodzi – tego też nie widać. Wątek psychologicznie niedopracowany, a przecież o zmiany w psychice tu chodzi.
Językowo książka jest bardzo przyjemna, autor nie eksperymentuje z formą czy zasadami, jego sformułowania są czyste, poprawne, ale niezróżnicowane stylistycznie; można by pomyśleć , że mowa rzymskiego kleru różni się zdecydowanie od języka prowincjonalnego przedsiębiorcy, nikt jednak nie ma problemów ze zrozumieniem cudzych wypowiedzi, bohater nie musi znać regionalizmów, bo i tak nikt ich nie używa a Białorusinka Karolina najwyraźniej wygrała konkurs poprawnej polszczyzny. Takich smaczków jest zresztą więcej, cała historia mogłaby się równie dobrze dziać pod Szczecinem, bo lokalnego kolorytu nie ma tu za grosz, co prawdopodobnie było działaniem celowym, acz bezsensownym. Dowcipne są nawiązania autora do góralskiego kiczu i ludowych koszmarków w kościołach, ale fakt, że są one w Polsce wszechobecne nie usprawiedliwia nie nadania miejscu akcji żadnych cech charakterystycznych. Neony na agencjach towarzyskich, beznadziejne kawiarnie i fast food to nie jest żadna lokalizacja. Jest to chyba największe niedociągnięcie autora i choć nie przeszkadza w lekturze, daje się zauważyć w wielu miejscach.
Podsumowując, „Polskie rekolekcje” to ciekawa, wciągająca i szybka do przeczytania pozycja, dostarczająca ciekawych tematów do rozmowy ze znajomymi i nie pozostawiająca po sobie niesmaku na języku. Ludziom religijnym może się nie spodobać, ateistom też nie, ale wielbicielom literatury przypadnie do gustu. Historię Borysa czyta się płynnie, nie nudzi, nie przedłuża, proza jest gładka, lekka i dowcipna, choć może nie aż tak, jak tego chciał autor. Najciekawsza w tej książce nie jest jednak treść, tylko eksperyment psychologiczny, jaki można zrealizować czytając ją w miejscu publicznym, na przykład w środkach transportu. Należy umiejętnie otworzyć tom tak, żeby widać było dokładnie okładkę (postać w koloratce i makietę kościoła plus oczywiście tytuł) oraz stronę początkową dowolnego rozdziału, na przykład „Rozdział Czwarty, w którym ksiądz Borys uczy się na biskupa i odkrywa, że nie umie kochać” a następnie zezem obserwować współpasażerów i ich reakcje. Wyniki wyraźnie wskazują, że temat kościoła jest w naszym kraju tak kontrowersyjny, że samo posiadanie książki w jakikolwiek sposób z nią związanej (inna sprawa, że potoczny podglądacz może wywnioskować z okładki, że to jakieś dzieło umoralniające, co czynie eksperyment jeszcze zabawniejszym) czyni z człowieka katolika – fanatyka, tajemniczo zdewociałą osobę, która poza tym wygląda przecież zupełnie zwyczajnie i niewinnie; lepiej mieć na niego oko, a nuż to jakiś sekciarz? Za tę, przypuszczalnie zamierzoną i dobrze przeprowadzoną, konfuzję społeczeństwa panu Kobzie należy się bardzo duży plus.