Pani Małgorzata Lis podarowała czytelnikom swoją pierwszą powieść o wymownym tytule "Kocham cię mimo wszystko". I rzeczywiście jest to opowieść o głębokim uczuciu, o miłości, która nie istnieje bez wiary i nadziei, o miłości, która jest w stanie przezwyciężyć każdą przeszkodę, o miłości pełnej sprzeczności i wreszcie o miłości, dla której warto żyć.
Rozpoczynając lekturę tej powieści wkraczamy w dorosły świat czwórki młodych ludzi. Ania i Patrycja - serdeczne przyjaciółki z czasów studiów oraz Marcin i Mikołaj - dwaj bliscy kumple z akademika zawsze mogą na siebie liczyć. Patrycja spotyka się z Mikołajem, którego poznała w duszpasterstwie, a Ania wciąż marzy o chłopaku, dla którego, podobnie jak dla niej, wiara jest istotą życia. A tymczasem los, czy raczej Opatrzność stawia na jej drodze Marcina - ciężko doświadczonego chłopaka z domu dziecka, któremu nie po drodze z Panem Bogiem. Ich burzliwa znajomość obfitująca w wiele wzlotów i upadków oraz rodzące się głębokie uczucie, które od początku wystawiane jest na wiele prób, stanowią istotę tej opowieści.
Przyznaję, że powieść "Kocham cię mimo wszystko" to zupełnie udany debiut literacki z gatunku opowieści okraszonej wiarą. Wzruszająca historia Ani i Marcina, którym kibicują przyjaciele wzbudzała we mnie przeróżne emocje i nie pozwoliła pozostać obojętną. Wydarzenia są intrygujące i ciekawe, a jest ich tyle, że ciągle jesteśmy zaskakiwani nowymi posunięciami i zwrotami akcji.
Jeśli chodzi o wykreowanych bohaterów, to na pewno wzbudzają emocje. Niestety Ania zupełnie nie przypadła mi do gustu. Irytowało mnie jej zachowanie, ciągła niekonsekwencja, niedojrzałość życiowa, która jakoś mi nie pasuje do 24-latki. O ile nie przeszkadzały mi może nazbyt liczne momentami nawiązania do wiary i religii, a styl życia ludzi mocno wierzących i praktykujących został dobrze nakreślony, to jednak ciągłe mieszanie do wszystkiego Pana Boga, nawracanie na siłę kogoś, kto deklaruje, że nie wierzy w moim odczuciu było przesadzone. Podobał mi się natomiast Marcin - pogubiony chłopak, który z racji trudnego dzieciństwa tak bardzo chciał uwierzyć w dobro. Jednak im bardziej pragnął, tym boleśniej się to dla niego kończyło. Kibicowałam mu od początku do samego końca i to jemu oddałam prawie całą swoją sympatię.
Historia opowiedziana przez panią Małgorzatę jest niestety mało wiarygodna jeśli weźmiemy pod uwagę mnóstwo nazbyt szczęśliwych zbiegów okoliczności, które spotykają bohaterów. Rozumiem, że czasem mamy do czynienia z "Palcem Bożym", czy "Ręką Opatrzności" - tym bardziej w środowisku ludzi wierzących, wiem, że cuda naprawdę się zdarzają, ale to, co autorka zaplanowała dla swoich postaci zupełnie mnie nie przekonało. Z tego właśnie powodu historia bardzo traci w ogólnym odbiorze i staje się wydumaną bajeczką, której daleko do realizmu.
Zaciekawiła mnie mocno historia księdza Adama. Szkoda, że po krótkiej wzmiance nie doczekaliśmy się rozwinięcia wątku, opowiadającego o tym, co spowodowało, że wstąpił do seminarium. Myślę, że mogłoby to być intrygującym dopełnieniem opowieści.
Warto zauważyć, że powieść bardzo dobrze i szybko się czyta. Bałam się trochę patosu i takiej wymuszonej powagi, które czasem występują w powieściach, gdzie sporo miejsca poświęcono wierze, Bogu i Kościołowi. Na szczęście w tej historii tego nie znalazłam.
Jeśli tylko lubicie opowieści romantyczno - obyczajowe, w których wiara i religia towarzyszą bohaterom w ich codzienności, albo chcecie poznać plan Boży na życie czwórki młodych, sympatycznych bohaterów to powieść Małgorzaty Lis będzie dobrym wyborem. Polecam.
Dziękuję serdecznie autorce za umożliwienie przeczytania tej interesującej opowieści.