Cormac McCarthy był kultowym amerykańskim autorem postmodernistycznych westernów. Wydawać by się mogło, że u schyłku życia postanowił stworzyć nieco inne dzieło, ale wtedy czytelnik dostaje literackiego pstryczka w nos, w postaci tożsamości głównego bohatera tej historii...
Jest 1980 rok, trzydziestosiedmioletni Bobby Western (a nie mówiłam?) ma za sobą karierę kierowcy rajdowego i wciąż nie może pogodzić się z utratą ukochanej siostry oraz śmiercią ojca, uczestnika Projektu Manhattan. Pracując jako nurek głębinowy zostaje wezwany na miejsce katastrofy wartego trzy miliony dolarów niewielkiego samolotu. Odkrywa brak czarnej skrzynki, torby pilota i ciała jednego z pasażerów. Ktoś musiał być tu wcześniej. Co dziwne, media milczą o wypadku, mieszkanie Bobby’ego zostaje przeszukane, a konto bankowe zablokowane. Agenci federalni depczą mu po piętach. W co się wpakował? Czy ta sprawa ma coś wspólnego z zawikłaną historią jego rodziny?
Niemal w jednej chwili dzieją się bardzo dziwne rzeczy - jeden z kolegów Bobby'ego umiera w Wenezueli, w tajemniczych okolicznościach, a Western nie dość, że został pozbawiony środków finansowych to jeszcze unieważniono mu paszport powołując się na kwestie podatkowe.
Zgodnie z obietnicą mamy również sprytne zwroty akcji w stylu amerykańskiego mitu: Bobby dziedziczy złoto i musi je kopać w piwnicy swojej babci; dostaje się do ropy - przynajmniej na platformie wiertniczej; odbywa podróże, które uzupełniają jego wewnętrzną podróż we wszystkich kierunkach, w pewnym momencie zostając nawet kierowcą wyścigowym w Europie i wreszcie - pojawia się wątek pierwotnego grzechu Ameryki, którym w tym przypadku nie jest ludobójstwo, na którym zbudowano kraj, ale bomba atomowa, przy której pracował Ojciec Bobby'ego z Oppenheimerem, a jego dręczy międzypokoleniowe poczucie winy.
Powieść w dużej mierze opiera się na dialogach, jest niemal opowieścią o codzienności Ameryki i jej związku z historycznymi wydarzeniami: dostajemy wiele, wiele scen w barach i innych zamkniętych kwaterach, w których Bobby mówi o różnych rzeczach, o miłości do Johna F. Kennedy'ego, do Alicii. Liczne dialogi odzwierciedlają motyw refleksji i podróży w głąb siebie, ale pozwalają autorowi poruszyć także wszelkiego rodzaju dodatkowe tematy. Pomiędzy tym otrzymujemy wiele wolniejszych przemyśleń i bardzo złożonych naukowych wyjaśnień: nie tylko ojciec Bobby'ego był fizykiem, Bobby studiował także fizykę w Caltech, a jego zmarła siostra była geniuszem matematycznym.
Czas i fabuła są fragmentaryczne, a czytelnicy muszą zwracać szczególną uwagę, aby być na bieżąco z tą ambitną pracą. W miarę rozwoju akcji Bobby staje się coraz bardziej pomniejszony, coraz bardziej zamykając się w sobie. Podczas gdy większość innych powieści McCarthy'ego opisuje przyrodę jako zarówno piękną, jak i nieustępliwą, teraz otrzymujemy mocne, świetliste opisy podwodnego świata, świata, który jest również przerażający, zimny i śmiercionośny.
pannajagiellonka.pl