Napisał pan Jakubowiak, człowiek wysoko edukowany, doktor nauk humanistycznych książkę o swojej matce, oddając w ten sposób jej hołd, bo jak pisze z punktu widzenia wielkiej historii: „Mama była nikim. Tak się przecież mówi: nikim takim, nikim ważnym, nikim, kim trzeba by się przejmować, nikim wartym uwagi.” Ot zwyczajna kobieta, która samotnie wychowała trójkę dzieci. To też sposób upamiętnienia Hanki bo: „kiedy umrę ja i umrze moje rodzeństwo, nikt już nie będzie pamiętał, że mama była.” Jak przyznaje autor, można by o Hance napisać powieść, on wybiera wspomnienia w formie zbioru esejów mocno nasyconych rozważaniami socjologicznymi.
Sporo pisze autor o edukacji swoich przodków, babcia Albina skończyła dwie klasy, bardzo chciała się dalej uczyć, ale ojciec potrzebował jej do pracy w gospodarstwie. Matka Hanka miała średnie wykształcenie, a troje jej dzieci zdobyło wyższe, to prawdziwy awans społeczny. Autor pisze o nim, używając słowa 'cud', ale to gruba przesada, taki awans w PRL-u był udziałem milionów – zdarzył się też w mojej rodzinie.
Pisze trochę Jakubowiak o tym, jak to trafił na studia do Krakowa i czuł się mocno niepewnie – prowincjusz wśród oczytanych i obytych Krakusów, no cóż, znowu to było uczucie znane tysiącom czy milionom – sam takie miałem. Z tym że różnice owe z czasem się wyrównują.
W czasie lektury bardzo irytował mnie dygresyjny styl autora, na przykład gdy pisze o tym, że Hanka grała w totolotka, to opowiada historię gier hazardowych od początków ludzkości, nawet to ciekawe, ale jak się ma do tematu książki? Podobnie jest z innymi zagadnieniami, na przykład rozdział o porodach Hanki składa się głównie z rozważań o PRL-owskim położnictwie – nieciekawy to obrazek. Niemniej wszystko to jakoś średnio mnie obchodzi.
Ta kombinacja wywodów o losach konkretnej rodziny z ogólnymi wywodami socjologicznymi wyszła panu Jakubowiakowi moim zdaniem bardzo średnio, bo ani to porządna historia rodzinna, ani solidne opracowanie socjologiczne, raczej dosyć chaotyczny miszmasz. No cóż, może rzeczywiście lepiej zamiast takich wspomnień o Hance, lepiej było napisać o niej powieść?
Zdarzają się w książce piękne zdania, na przykład: „Albina miała życie, które całe było pracą. Hanka miała pracę, która była całym życiem. A ja od każdej kolejnej pracy uciekam do życia, które właśnie wtedy staje się kolejną pracą.”, ale to za mało.
Przychodzi mi na myśl Annie Ernaux, która w 'Bliskich' przejmująco sportretowała swoich rodziców. Książka Jakubowiaka przypomina pozycję noblistki, ale to nie ta liga, u Ernaux był dramat i emocje, tutaj mamy rozwlekłości i nudy. W czasie lektury wracały też do mnie 'Chłopki', bo historia babki autora, Albiny, jest żywcem wyjęta z tej książki; jednak wolę systematyczny wywód Kuciel-Frydryszak od chaotycznych opowieści Jakubowiaka.
W sumie podjął autor temat ważny, ale wykonanie jest bardzo średnie.