Wyobraź sobie, że jesteś matką. Nie taką, która nie zważa na dobro własnego dziecka, ale zaangażowaną, kochającą, z sercem na dłoni. I nagle dowiadujesz się, że ktoś twoje bezbronne dziecko potwornie skrzywdził i wykorzystując niedoskonałość prawa, planuje robić to dalej. Do czego byłabyś zdolna by powstrzymać zwyrodnialca? Nie mam wątpliwości, że posunęłabym się do tego samego, co bohaterka „Jedynego dziecka”. Bez względu na konsekwencje, zapewniam was, że nie żałowałabym tej decyzji nawet przez sekundę.
WALKA O DZIECKO
Lydia raczej nie ma szczęścia do mężczyzn. Mimo wszystko – po kiepskim starcie, a następnie niefartownym małżeństwie – daje sobie jeszcze jedną szansę na udany związek i wpada w silne ramiona czarującego i charyzmatycznego Arthura. Jest ślub, wspaniała codzienność, a potem na świat przychodzi upragniony syn Robert. Sielanka nie trwa niestety długo. Wspaniały mąż nie potrafi/nie chce dłużej udawać i skrywać przed żoną swojej mrocznej natury. Do Lydii, która z ukochanej zamienia się w ofiarę i, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje, z mozołem „łączy kropki”, dociera w końcu straszliwa prawda, jakie jest źródło nietypowych problemów jej syna. Zrozpaczona kobieta podejmuje się więc nierównej walki: z systemem prawno-opiekuńczym, niezrozumiałymi, bezdusznymi procedurami sądowymi i człowiekiem, na którym poznała się zdecydowanie zbyt późno…
Lydia i Robert, matka i syn, muszą zmierzyć się nie tylko z traumą, jaką niesie ze sobą przemoc seksualna, ale także z patologicznym systemem, dla którego nie liczy się tak naprawdę dobro dziecka. Hucpa, która rozgrywa się na oczach czytelnika jest niezwykle frustrująca. W efekcie „Jedyne dziecko”, to jedna z tych książek, która budzi w nas wewnętrzny opór, poczucie bezsilności i wściekłość zarazem. Jedna z tych brutalnych i szokujących, która odsłaniając niedoskonałość systemu, wzbudza niepohamowaną chęć mordu. I nie ma się co temu dziwić. Trudny temat jakim jest przemoc wobec dzieci, nie czyni z tej powieści łatwej lektury. Zwłaszcza, gdy uświadomimy sobie ogrom podłości jakie spadają na barki, nierozumiejącego spotykającego go zła, ośmiolatka. Takich, które wcale nie mają się szybko skończyć, bo nikt nie spodziewa się, gdzie tkwi ich prawdziwe źródło. Dlatego zakończenie historii nie niesie z sobą nawet cienia pociechy. To tylko pozornie słuszne rozwiązanie. Następnie dobija nas posłowie, które odbiera nam resztki złudzeń. Autor przyznaje w nim bowiem, że to co opisał było inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Zapewne podobnych historii wokoło nas są tysiące i wcale nie trzeba sięgać po fikcję literacką by się z nimi zderzyć.
„Jedyne dziecko” wzbudza w czytelniku mnóstwo skrajnych emocji, dlatego Ketchum tym razem oszczędził nam wielu drastycznych szczegółów, które i tekst czyniłyby emocjonalnym. Zamiast tego mamy do czynienia z bardziej reportażową, „suchą” formą, która doskonale sprawdza się, gdy weźmiemy pod uwagę, że akcja lwiej części powieści toczy się na sali sądowej. Muszę przyznać, że to bardzo dobre posunięcie, które równoważy tematykę i sposób przekazu, nie czyniąc go przez przesyt groteskowym i nie odbiera mu wymownej, także symbolicznej, przemocy.
Jack Ketchum zdaje się z uporem maniaka przypominać nam w swoich książkach, że świat jest przesiąknięty złem. Bestia z którą się w jego twórczości „mierzymy” to człowiek i jego instynkty. Dlatego książki tego autora tak bardzo poruszają, obrzydzają i prowokują – zagrożenie w nich przedstawione jest realne, namacalnie i prawdziwe. Ketchum nie pociesza, nie klepie czule po ramieniu, nie upiększa, tylko bez ceregieli wytrąca nas ze strefy komfortu i spycha w przepaść. Bez względu na to, że nie chcemy żyć w ciągłym lęku, on uświadamia nam, jak wiele może kosztować nas ufność i nieostrożność… Zapewne dlatego Stephen King nazwał go „najstraszniejszym człowiekiem w Ameryce”, jego twórczość była niejednokrotnie blokowana a on oskarżany o szerzenie brutalnej pornografii. Ketchum podobne ataki komentował tak: „Oscar Wilde powiedział, że nie ma czegoś takiego jak opowieść moralna lub niemoralna. W książkach i filmach nie ma miejsca na cenzurę. Chciałbym, żeby niektóre książki nie istniały, na przykład Biblia, ale nigdy nie spaliłbym książki, która istnieje, ani nie zabroniłbym komukolwiek jej czytać.”