Moje podejście do fińskiej literatury kryminalnej, jak i thrillerów zaczęło się w zasadzie całkiem niedawno. Dopiero co na stronie znalazła się pierwsza recenzja książki fińskiego autora, a ja już przychodzę z następną. Tym razem jednak nie jest to stricte thriller, a połączenie z literaturą młodzieżową, po którą notabene rzadko sięgam.
Siedemnastoletnia Lumikki Andersson to dziewczyna, która przez prześladowanie ze strony dwóch silniejszych koleżanek w dzieciństwie nauczyła się maskować w społeczeństwie i uciekać. Pewnego dnia w ciemni liceum plastycznego, do którego chodzi, odkrywa mokre banknoty i plamy od krwi na podłodze. Mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył, odchodzi i próbuje zapomnieć o tym, co zobaczyła. Jednak, czy na pewno jest bezpieczna? Czy rzeczywiście dała radę odejść niezauważona? „Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mogła przecież zawołać pomoc. Prawdopodobnie ktoś by ją usłyszał. Nie przyszło jej to do głowy. Lumikki nigdy nie wołała o pomoc.” Powieść Salli Simukki wypatrzyłam w jednym z okolicznych supermarketów. Nie miałam wcześniej do czynienia z autorką, choć o samej książce już słyszałam. Głównie rzucała mi się w oczy na fińskich księgarniach internetowych, a także na stronach dotyczących fińskiego w uproszczonej wersji językowej. Nie dziwne więc było, że gdy ją zobaczę, od razu zakupię. „Wspomnienia są bardziej wiarygodne, gdy nikt nie próbuje nimi sterować według własnych założeń.” „Czerwone jak krew” w tłumaczeniu Sebastiana Musielaka to pierwszy tom trylogii o Lumikki Andersson. Od razu, gdy tylko dowiozłam go do domu, zaczęłam czytać. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ilość słownictwa slangowego, które na pierwszy rzut oka wydało mi się dość zaskakujące, ponieważ nie słyszałam, żeby osoby w moim otoczeniu posługiwały się podobnymi zwrotami w życiu codziennym: brzmi po prostu jedwabiście, itp. Nie słyszałam, żeby ktoś tak mówił, co nie znaczy, że nie jest poprawne. Z ciekawości sprawdziłam to w słowniku i nie ma w tu nic dziwnego, choć na pierwszy rzut oka brzmi dosyć nieswojo. Sama jednak unikam slangu i nie jestem z tym na bieżąco. „Nigdy nie przeceniaj własnego sprytu. Nigdy nie zakładaj, że jesteś całkiem bezpieczna.” Przejdźmy jednak do fabuły. Coś, co bardzo mi przypadło do gustu, to styl, którym książka jest napisana. Całość połknęłam w półtora dnia, co w ostatnim czasie przychodzi mi z trudem. Choć, co typowe dla literatury nordyckiej, pisanie szczegółowe z nastawieniem na małą ilość dialogów w tej książce, nie przeszkadzało mi. Co więcej, uważam, że napisanie tej historii mając na względzie więcej opisów dyskusji niźli całego clue, tylko zaszkodziłoby tej książce. Bo to, nad czym powinniśmy się tutaj skupić, to właściwie nie relacje międzyludzkie, a psychologia postaci. Narrator opisuje nam ich postrzeganie świata, co nimi kieruje w obliczu niebezpieczeństwa i jaki wpływ ma na nich cała sytuacja. Niby rzeczy całkiem przyziemne i niczym nie zaskakujące, a sprawiają, że nie mogę ocenić tej książki z perspektywy jedynie powieści dla młodzieży. Dodatkowo dużą rolę odgrywa w tym wszystkim zakończenie, które może nie całkowicie, ale połowicznie jest interesujące. To, czego z łatwością można się domyślić od samego początku, odgrywa niewielką rolę w tym, co zastajemy na końcu. Brzmi to wszystko dosyć mistycznie, choć w samej powieści mistycyzmu właściwie nie znajdziemy. To nie powieść fantastyczna. To historia mająca w sobie zarówno elementy thrillera, jak i powieści młodzieżowej, choć tego drugiego w mojej opinii jest stosunkowo niewiele. Może właśnie dlatego przypadła mi do gustu? Bo nie jest naiwna ani głupiutka. Niewykluczone, że rok 2021 stanie pod znakiem literatury nordyckiej.