Pewnie każdy z Was ma przynajmniej jednego Autora, którego książek wypatruje, na które czeka. Od kilku lat, dla mnie takim Autorem jest Robert McCammon - pisarz numer jeden. I piszę to bez cienia wahania, bez zastanawiania się, czy może jednak kto inny, że ktoś idzie z McCammonem - że tak to ujmę - łeb w łeb. Jest McCammon, potem chwila przerwy i dalej Simmons. Z zamknięciem podium miałbym problem, ale pewnie postawiłbym na Mario Puzo, chociaż tutaj nie ma sensu czekać na nic nowego, bo facet nie żyje już od ćwierć wieku. Ale w sumie ja nie o rankingach chciałem dziś pisać, a o kolejnej powieści mistrza, która nie tak dawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Vesper.
"Pan Slaughter", bo to o nim dziś będzie mowa, to trzeci tom cyklu "Przygody Matthew Corbetta", zapoczątkowanego powieścią "Zew nocnego ptaka". Mija kilka miesięcy od wydarzeń z "Królowej Bedlam". Jest jesień 1702 roku i Corbett oraz jego wspólnik Greathouse dostają zlecenie eskortowania seryjnego mordercy z zakładu dla umysłowo chorych na statek odpływający z Nowego Jorku do Anglii. Gość nazywa się Tyranthus Slaughter i to pierwsza prawdziwa bestia, jaką Matthew spotyka na swojej drodze. Jednak zarówno on, jak i jego kompan nie doceniają sprytu psychopaty, skutkiem czego omal nie przypłacają tego życiem, a groźny morderca ucieka, oznaczając trasę swojej ucieczki kolejnymi trupami, w tym trupami dzieci. Greathouse w ciężkim stanie ląduje w indiańskim hmmm... szpitalu, a Corbett z pomocą szalonego Indianina rusza w pościg za zbiegiem...
"Przygody Matthew Corbetta" to cykl kryminałów retro, w których Robert McCammon z wprawą doświadczonego malarza tworzy pejzaże XVIII-wiecznej Ameryki - kraju dopiero raczkującego i wciąż dzikiego. W "Panu Slaughterze", McCammon ponownie buduje tę niesamowitą atmosferę epoki i wraca do swojego najbardziej wyrazistego bohatera. Corbett to młody, szalenie inteligentny mężczyzna, który jest teraz kimś w rodzaju prywatnego detektywa, choć nie zawsze jego praca polega na śledzeniu innych. Tak jest w tym przypadku, kiedy razem ze wspólnikiem ma "tylko" przewieźć z punktu A do punktu B, prawdopodobnie najgroźniejszego mordercę Ameryki. McCammonowi udało się stworzyć naprawdę przerażającego antybohatera, psychopatę w swojej najbardziej pierwotnej, mrożącej krew w żyłach, postaci. Slaughter to prawdziwa bestia, taka - no wiecie - przyprawiająca o ciarki, bo szybko zdajesz sobie sprawę z tego, że facet to Zło przez duże "Z", że gdyby diabeł miał na ziemi potomka, to byłby nim właśnie Slaughter. McCammon wchodzi w jego umysł i daje nam kilka naprawdę mocnych scen, przy czym ani razu nie przekracza granicy dobrego smaku i nawet nie próbuje rozgrzeszać swojego psychopaty.
"Pan Slaughter", swoją budową, znacząco odbiega od poprzednich tomów cyklu. Do tej pory w powieściach dominowały kryminalne intrygi, zagadki, które my - czytelnicy - staraliśmy się rozkminić razem z głównym bohaterem. Trzecia część daje nam odpowiedź na pytanie: kto jest mordercą? już na samym początku i całość nieco przypominała mi "Ściganego" z Harrisonem Fordem i Tommy Lee Jonesem. Z tym, że - powiedzmy to sobie jasno - Tyranthus Slaughter nie ma nic z niesłusznie oskarżonego Dr Kimble'a, Tyranthus Slaughter jest winny jak jasna cholera i jego miejsce jest na stryczku, a nie na wolności. To zdanie podziela również Matthew Corbett, dla którego pochwycenie mordercy jest sprawą nie tylko honoru, ale i sumienia. I mimo, że od początku wiadomo, kto jest zły, a kto dobry, powieść, na swojej ostatniej prostej zaskakuje, a rozrzucone po powieści wątki zgrabnie się zazębiają.
Ok, ale wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii sumienia Corbetta. To jeden z ważniejszych wątków "Pana Slaughtera". Na początku powieści jesteśmy światkami chwili słabości Matthew, a ta chwila łączy się z szeregiem późniejszych wydarzeń, które doprowadzają do tego, że bestia odzyskuje wolność. Świadomość, że przez swoje zaniedbanie, giną niewinni ludzie, sprawia, że Matthew znajduje w sobie zarówno determinację, jak i odwagę, aby podjąć pościg, ze świadomością, że ryzykuje własnym życiem. Jego nieoczekiwanym kompanem zostaje Indianin Chodzący w Dwóch Światach - postać niezwykle barwna, głównie przez swój tragizm i chwytającą za serducho historię, w której odbijają się niechlubne dzieje kolonistów Ameryki Północnej.
"Pan Slaughter" jest oczywiście kryminałem retro, więc siłą rzeczy wchodzi w buty powieści historycznej. McCammon przypomina nam nie tylko angielskich najeźdźców zagarniających indiańskie ziemie, ale także czasy niewolnictwa. Ameryka Matthew Corbetta to wciąż Dziki Zachód ze wszystkimi tego konsekwencjami. A tak przy okazji... Jeśli lubicie powieści o Indianach, ale takie "na poważnie", a nie w stylu westernowym, to polecam Wam powieść "Czarne Góry" Dana Simmonsa, natomiast jeśli chodzi o niewolnictwo, to w tej chwili przychodzi mi do głowy jedynie "Kolej podziemna" Colsona Whiteheada.
Robert McCammon już w "Magicznych latach" zachwycił mnie zdolnością lekkiego opowiadania historii i przepięknym językiem. Ten język świetnie oddają nasi tłumacze. W przypadku "Pana Slaughtera" był to Janusz Ochab, który przykładał chociażby wspomnianą już "Królową Bedlam" czy rewelacyjny "Terror" i "Dzieci Nocy" Dana Simmonsa. W książce znajdziecie też ilustracje Krzysztofa Wrońskiego, którego kreskę możecie kojarzyć z chociażby "Przypadłości" Tomka Sablika, "Omnifagusa" Rafała Nawrockiego czy - ostatnio - "Statku widmo" Fredericka Marryata.
"Pan Slaughter"? Oczywiście, gorąco Wam polecam ten tytuł, chociaż z zastrzeżeniem, żebyście "Przygody Matthew Corbetta" zaczęli od samego początku, czyli "Zewu nocnego ptaka". Pewnie minie rok, nim Wydawnictwo Vesper przygotuje kolejny tom cyklu, więc macie trochę czasu aby nadrobić poprzednie tomy. Wiecie, McCammon, to jedyny autor którego cegiełki (a tworzy właściwie tylko takie) w ogóle mnie nie przerażają. Nie przerażają, bo wiem, że każdą stronę będę smakował jak najlepsze wino, że dostanę powieść nie tylko świetnie napisaną, na wysokim literackim poziomie, ale również z fabułą, w której przepadnę. No, i z "Panem Slaughterem" było tak samo. I to niech będzie zakończeniem tej recenzji, bo i tak lepszego podsumowania nie znajdę. 😉
© by MROCZNE STRONY | 2024