Baśnie kojarzą mi się z dzieciństwem. Z pięknie ilustrowanymi książkami, z ciepłym głosem mamy, który powodował, że powieki same ciężko opadały zwiastując nadchodzący sen i z cudownymi ekranizacjami „Simsala Grimm”, których nie potrafiła zastąpić żadna, choćby najpiękniejsza bajka. Baśnie to jakaś część naszych wspomnień, ta magiczna i wyjątkowa, która pozwalała wierzyć we wróżki, krasnoludki i mówiące zwierzaki. Część, która pozwalała na rozwijanie wyobraźni i kształtowanie jej w przyjemny, i jakże atrakcyjny dla maluchów sposób. Czas jednak ciągle płynie, a wraz z nim zmienia się moda, zamiłowania, trendy i do różnych dziedzin życia wprowadzane są nowe motywy. Tak samo dzieje się z literaturą, która niezmiennie ewoluuje zarówno tworząc nowe utwory, jak i uatrakcyjniając starsze dzieła. Baśnie stanowią świetne podłoże do nowych historii i choć ich pierwotne wersje zawsze będą najważniejsze i towarzyszący im klimat niczym nie da się zastąpić, to warto w jakiś sposób je urozmaicać i unowocześniać.
Cinder mieszka wraz z macochą Adri, siostrami Pearl i Peony oraz androidem Iko w hałaśliwym Nowym Pekinie. Dziewczyna jest mechanikiem i większość swojego czasu spędza w budce na targu zarabiając na swoje utrzymanie. Cinder wśród wielu osób jest z góry źle oceniana, a wszystko to ze względu na swoją odmienność. Jest bowiem pół-cyborgiem, co czyni ja obywatelem drugiej kategorii. Ze wszystkich sił stara się więc ukrywać metalowe części ciała i dopasowywać do społeczeństwa. Pewnego dnia pod jej stoiskiem zjawia się przystojny książę Kai, następca tronu, prosząc o szybką naprawę swojego androida. Od tego spotkania życie Cinder nabiera rozpędu. Dziewczyna zaczyna myśleć o sobie, wreszcie przełamuje nieśmiałość i rozpoczyna planowanie dalszego życia na własny rachunek, a nie pod surową ręką macochy. Dowiaduje się o sobie coraz więcej niebezpiecznych faktów, które mogą znacznie wpłynąć na jej przyszłość. W dodatku cała Ziemia jest w wielkim niebezpieczeństwie, a wojna czyha za każdym rogiem. Cinder jest rozdarta pomiędzy tym czego chce, a tym co powinna zrobić i co jest jej obowiązkiem.
Kopciuszek w nowej odsłonie? Dziewczyna cyborg zamieszana w historię z balem i pantofelkiem? Brzmi jak całkiem oryginalny i świeży pomysł na powieść. Marissa Meyer postawiła na przedstawienie bardzo znanej już baśni o biednej dziewczynie, która ma czas do północy by pobyć na balu z przystojnym księciem, w całkiem nowym świetle. Smaczki science fiction w futurystycznym świecie, podróżowanie między Ziemią, a Księżycem, elementy fantastyczne i typowo baśniowe, robią niesamowite wrażenie i sprawiają, że czytaniu towarzyszy nieodparte wrażenie, że czegoś takiego jeszcze nie było. Chyba nie ma osoby, która nie znałaby pierwotnej wersji tej historii, jednak każdy kto zacznie przewracać karty tej książki, zasmakuje czegoś zupełnie nowego i niebywałego. Choć motywy i ogólny zarys historii jest podobny, to przedstawienie go sprawia, że nie mamy wrażenia deja vu. Odkrywanie podobieństw między tymi dwoma pozycjami jest tylko czystą przyjemnością i tak naprawdę czytelnik może bawić się ich dostrzeganiem.
Akcja dzieje się w futurystycznym Nowym Pekinie. Po ulicach swobodnie poruszają się androidy, pojazdy zwane awiarami i inne mechaniczne różności, które ze względu na swoją wszechobecność nie robią na nikim większego wrażenia. Państwo jest zdziesiątkowane przez zarazę. Coraz więcej mieszkańców zaraża się wirusem letumosis, jednak po wielu próbach, naukowcy wciąż nie potrafią odnaleźć antidotum. Społeczeństwo jest podzielone - ludzie uważają się za istoty lepsze od maszyn, dlatego choćby Cinder nie jest traktowana na równi z innymi. Dodatkowo nad całą Ziemią wisi widmo wojny z Lunarami, mieszkańcami Księżyca. Autorka świetnie wykreowała świat w swojej powieści. Ciekawie przedstawiona wizja Nowego Pekinu i mnóstwo aspektów tamtejszego życia daje dobre podłoże do wielu wspaniałych wątków. Co prawda, dość niewiele miejsca autorka poświęciła Lunarom i ich planecie, aczkolwiek mam nadzieję, że zmieni się to w kolejnych częściach, bo niezmiernie intrygują mnie te postacie.
Język jakim posługuje się Marissa Meyer jest prosty i przyjemny w odbiorze, w sam raz dla powieści młodzieżowej. Nie jest typowo baśniowy, bo nie zawiera w sobie tyle tej magii i klimatu, ale sądzę, że i bez niego nie tak łatwo opanować wszystkie elementy stworzonego świata, więc mógłby tylko przeszkadzać. Akcja nie jest bardzo dynamiczna, płynie powoli, jednak nie nuży. Przyznam, że od początku oczekiwałam na jakiś ciekawy zwrot akcji, szybki i ożywiony moment w fabule, jednak tutaj tego nie znalazłam. Być może oczekiwałam nie tego, czego powinnam. To spokojna powieść, jednak do końca trzymająca w lekkim napięciu. Zdecydowane wrażenie robi tło, czyli futurystyczny Nowy Pekin i ciekawi, nieszablonowi bohaterzy.
„Saga księżycowa. Cinder” zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Po wielu entuzjastycznych opiniach, które tylko zaostrzały mi apetyt, miałam nadzieję na coś naprawdę dobrego. Czegoś mi tutaj zabrakło - może bardziej wartkiej akcji? Mimo wszystko i ja poddałam się czarowi Marissy Meyer i niecierpliwie oczekuję drugiego tomu. Polecam gorąco wszystkim czytelnikom, którzy mają ochotę na odświeżenie sobie starej, znanej baśni, a jednocześnie na wspaniałą przygodę w świecie cyborgów i androidów okraszoną wątkiem romantycznym