Thorgal to znana w świecie postać wynurzająca się ze stron komiksu. Postawny i pociągający wiking, dziecko gwiazd, kochający mąż i ojciec, pragnący spokojnego życia, ciągle wpadający w kłopoty ze względu na bogów lubiących dokuczać ludziom.
Ten ideał człowieka (choć człowiekiem do końca nie jest) doczekał się w Polsce, aż trzech serii – podstawowa liczy 33 tomy!
Co takiego tkwi w tym bohaterze, że przyciąga rzesze fanów na całym świecie? W jaki sposób zjednał sobie tłumy czytelników i wciąż zjednuje? Jak dochodzi do tego, że jego przygody są na tyle pociągające, iż powstają co raz to nowe tomy z ich opisami?
Trudno odpowiedzieć na te pytania po przeczytaniu „Wyprawy do krainy cieni”, choć jest to możliwe.
W tej części przygód Thorgal musi pomóc wygnanemu księciu w odzyskaniu tronu, walczyć z obrzydliwym Veronarem, który mi osobiście kojarzy się z Dudleyem Dursleyem z Harry’ ego Pottera oraz uwolnić swoją ukochaną rodzinę z rąk okrutnego Szardara Potężnego, parającego się złą magią oraz prowadzącego upodlające eksperymenty – jak na przykład ten, który upośledził jego syna.
Naszemu bohaterowi w jego walce pomagają rządni bitewnej sławy i łupów wikingowie, a wszystko utrudnia zakochana w nim Shaniah.
Dokąd zaprowadzą bohatera piętrzące się trudności? Czy uda mu się uratować Aaricię? Jaki sekret skrywa syn Thorgala?
Amelie Sarn prostym, wręcz prymitywnym językiem ukazuje nam niezwykły świat, który jest tak pociągający, iż od książki nie sposób się oderwać. Choć styl kuleje na obie nogi, to cała historia warta jest zachodu sięgnięcia po tę pozycję. Strasznie podoba mi się wykorzystana mitologia – wygląd miejsca, gdzie znajdują się ludzkie życia, ścieżka po której trudno stąpać, czy sposób w jaki dusze zmarłych dostają się na sąd ostateczny.
Wszystko to sprawiło, iż ta lektura na długo pozostanie w mojej pamięci.
Jednakże samą częścią drugą książki, pt „ Królestwo cieni”, nie zatrze się jej wad. Za nie zaś uważam mało plastycznych i do bólu stereotypowych bohaterów oraz ich płytkie zachowania, które za nic nie ulegają zmianie – nawet pod wpływem naprawdę drastycznych wydarzeń, jak spalenie wioski, po którym Shaniah jest równie denerwująca, co na początku lektury.
Również sprzeczność zachowań głównego bohatera pozostawia wiele do życzenia – najpierw morduje ile się da, potem mówi, że tego nie chce, aby następnie zdzielić kobietę po twarzy. Jego prawość i sprawiedliwość jest zbyt często wspominana, tak samo niesamowity pociąg, jaki wzbudza w kobietach i podziw, jakim jest obdarzany przez mężczyzn. Thorgal jest po prostu zbyt idealnie postrzegany przez bohaterów książkowych, aby w niego uwierzyć – a przecież w książce o to chodzi, aby zamknąć się w jej świecie i na czas pochłaniania jego tajemnic uwierzyć we wszystko co autor nam podaje.
Postacią, która wzbudziła moją największą sympatię jest doprowadzająca do strasznie wielkiego zdenerwowania i potężnej irytacji Shaniah. Pomimo wykazywania się brakiem rozumu i jakichkolwiek zasad moralnych w stosunku do rodziny swego ukochanego, nie jest do końca zła. Choć to rozkapryszona panna, która prędzej zdepta słonia niż zauważy drugiego człowieka, jest jedyną postacią w tej lekturze, którą nie można do końca pogrupować w kategoriach dobry – zły. Szczególnie w ostatnich scenach z nią związanych potrafi pokazać, jak bardzo jest skora do poświęceń w imię miłości i własnych zasad.
W książce irytowały mnie także naiwne i momentami sztuczne dialogi wypowiadane przez bohaterów oraz zbyt częste uśmiercanie bohaterów, do których powoli zaczynałam się przyzwyczajać.
Każdy z wymienionych wyżej aspektów sprawia, iż z góry człowiek chce sobie darować tak toporną lekturę. Jednakże, nie wiedzieć czemu – bynajmniej ja tego nie wiem – gdy wszystkie te cechy się połączy tworzą mieszankę miłą w odbiorze, pobudzająca wyobraźnię i mogącą czegoś nauczyć, w szczególności młodego odbiorcę.
Podoba mi się zawarcie ukrytego morału, małe zacięcie psychologiczne dostrzegalne w niektórych postaciach oraz dynamika akcji i opisy głównych miejsc, w których przebywają bohaterzy.
Dobrym pomysłem było podzielenie książki na części oraz zatytułowanie każdego rozdziału. Z chęcią też ujrzałabym spis treści, który ułatwiłby mi nieco rozeznanie w całej lekturze.
To za co najbardziej lubię książki z wydawnictwa Egmont, to okładki – istna rozkosz dla mojego oka! W tym przypadku projektant również nie zawiódł, dając w formie obrazu przedsmak zgłębianej treści, gdyż osoba znająca wszystkie części, bądź też – tak jak w moim przypadku – rozpoczynająca swoją wielką przygodę z boskim wikingiem, w okładkowych twarzach może rozpoznać bohaterów serii.
Książkę polecam w szczególności zagorzałym fanom komiksowych przygód Thorgala, którzy chcieliby zobaczyć, jak jego losy przedstawiają się w formie zwykłej lektury. Sądzę, że wiele przyjemności z jej zgłębiania może wynieść czytelnik od dziesiątego roku życia do setnego, jeśli znajduje upodobanie w prostej i niewiele wymagającej lekturze, przy której można spokojnie odpocząć po ciężkim dniu.