Miałam nadzieję na burzę emocji, w których być może nawet się pogubię, a dostałam wyidealizowaną treść okraszoną mało precyzyjnie budowanymi przeżyciami. Majcher stworzyła postać bohaterki nie tylko przytłoczonej przez wychowawcze skutki rodzicielki, czyli takiego zalęknionego kurczątka, ale tez osobę pozbawioną dojrzałości swego wieku. Wciąż musiałam sobie przypominać, że mam do czynienia z kobietą prawie trzydziestoletnią, a nie nastolatką. Sam opis scen u ginekologa sugerował, iż Pola mogła być w tego typu gabinecie pierwszy raz. Rozumiem szok wynikający z nagle rozgrywających się zdarzeń w jej życiu, ale żeby wykształcona kobieta w jej wieku dziwiła się na myśl o zrobieniu specjalistycznych, czy nawet kilku wstępnych badań skoro jest w ciąży, to dla mnie zdumiewające.
Wszystko takie nienaganne. No, może poza emocjami, jakie wzbudza w głównej bohaterce jej rodzicielka. A jest to kobieta o specyficznym charakterze i kołtuńskim podejściu do życia. Mniej istotne są potrzeby bliskich, ważne by przed ludźmi nie trzeba było świecić oczami, gdy dzieci dorastają i chcą żyć wedle własnych zasad. Za to życie młodych małżonków układa się idealnie. Tych dwoje porozumiewa się czytając sobie w myślach, stad dialogi zbędne. Zresztą lepiej je ograniczyć, bo dość sztucznie wypadają rozmowy, w których jedno drugiemu wciąż potakuje. Mąż zawsze ma to samo zdanie, nawet w trudnej sytuacji głównie przerzucają się zapytaniami typu:"a co ty o tym myślisz?" Staje się to wszystko mdlące i na dłuższą metę nuży. A nawet rozczarowuje, szczególnie w momentach, gdy mogło by dojść między nimi do poważnej dyskusji, a nawet sporu, to wszystko zostaje ucięte i wygładzone. Niestety, to bardzo źle wpływa na realność zachodzących zmian u młodych ludzi, którzy mają prawo czuć zawód, że być może urodzi im się chore dziecko. A u nich to nawet nie jest powolne godzenie się z sytuacją, ale jakby było im wszystko jedno, bo przecież są takim doskonałym zespołem, że nic nie jest w stanie ich załamać. Role, na które się godzą są proste: Pola ma o siebie dbać, aż do szczęśliwego rozwiązania, a Jakub ma zarabiać na utrzymanie powiększającej się rodziny. Ta idealna bezkonfliktowość wychodzi na prowadzenie, zaburzając proporcje w prawdziwym przedstawieniu sytuacji i trudności podczas mierzenia się z wyborami.
Dlaczego zdecydowałam się kontynuować tę farsę do końca? Przede wszystkim na rozwój zdarzeń pomiędzy matką, a córką. Pomyślałam, że z tego wątku wyklują się ciekawe przemyślenia. Trudno porozumieć się z kimś, kto ma do nas żal o wszystko. Mamy tu bowiem do czynienia z jedną z tych matek, które z upodobaniem wzbudzają w swoich dzieciach poczucie winy, dążąc do tego, by zawsze istnieć na pierwszym miejscu poprzez odgrywanie roli pokrzywdzonej. Tym bardziej koniec powieści mnie rozczarował.
Mam świadomość, iż tego typu powieści co "Stan nie!błogosławiony", mają na celu wywoływać w czytelnikach silne emocje, powodując dyskusje i utrwalić się w naszej pamięci. Oczywiście temat aż się prosi o publiczną debatę (których już nie mało odbyło się w naszym kraju), ale emocje są potraktowane płasko. To między zainteresowanymi bohaterami powinno dochodzić do mocnych interakcji. Do wrzenia dochodzi jedynie między Bożeną, a jej córką, gdzie starsza pani w ogóle nie chce słuchać racji młodszej z uwagi na własny, wyrobiony światopogląd. W Poli zachodzą różne zmiany podyktowane obawą o zdrowie nienarodzonego dziecka i w pewnych momentach nawet udaje mi się uwierzyć, że to co przeżywa jest prawdziwe, a nie tylko sztucznym zapisem wychodzącym na przeciw dzisiejszej sytuacji w związku z rozwiązaniami prawnymi i możliwością wyboru. Ale są to zaledwie krótkie monologi bohaterki, które przekonują mnie do tego. Natomiast zupełnie bezbarwną postacią w tym wszystkim jest Jakub.
Jeśli kryzysowe sytuacje wpisuje się w życie wyidealizowanego środowiska bohaterów, to robi się z tego papka, która nie jest w stanie silnie emanować na czytelnika. Bo nie przekona go ani rozważna i ciepła babcia Jakuba, ani sprawnie działający lekarze, ani sympatyczna pani psycholog. Odniosłam niemiłe wrażenie, jakby właśnie oni pociągali za sznurki i kierowali decyzjami Poli. Kobiety, która to niby polegała na sobie. Do tego mąż zgadzał się z nią co do joty. Niestety, wizerunek pary przedstawiony jest nazbyt idealistycznie, wręcz sztucznie.