Zuzanna Krupa, młoda kobieta w bliźniaczej ciąży, dźwiga ciężki bagaż doświadczeń. Zmanipulowana i oszukana przez byłego partnera, z ogromnym zadłużeniem, na którego spłatę nie ma środków, nie widzi wyjścia ze swojej nieciekawej sytuacji. Niespodziewanie los się do niej uśmiecha, na jej drodze pojawia się Marek, który zapewnia jej opiekę i bezpieczeństwo. Razemprzeprowadzają się do Toporzyc, do domu, który Marek odziedziczył po ojcu. Kiedy mężczyzna musi wyjechać na dłużej, Zuzanna zostaje sama. W domu, który zdaje się żyć własnym życiem, oraz wsi, której mieszkańcy pilnie strzegą swoich tajemnic..
„Czuję gwałtowny przypływ adrenaliny. Lodowaty dreszcz spływa mi po kręgosłupie, bo wiem, i teraz już jestem tego absolutnie pewna, że za oknem ktoś stoi. Widzę to przez zamknięte powieki, widzę blask pochodni. Dzieli nas nie więcej niż dziesięć centymetrów i cienki kawałek szkła. Jestem przerażona i boję się poruszyć choćby o centymetr”.
Już sam prolog zapowiada, że będzie to mroczna i pełna napięcia książka. Czy taka była na pewno?
Zacznę od tego, że bardzo lubię historie osadzone w małych, hermetycznych społecznościach, które skrywają mroczne sekrety. I taką właśnie doskonale udało się sportretować Autorowi. Toporzyce to wieś, gdzie niechętnie wita się przybyszów, patologia widoczna jest na każdym kroku, a mieszkańcy ukrywają znacznie więcej niż tylko swoje twarze za firankami w oknach domów.
Od początku, kiedy tylko Zuza zjawia się w Toporzycach, możemy odczuć lekki niepokój i napięcie przed tym, co nieuchronnie nadchodzi.
Sama akcja toczy się jednak bardzo powoli, kolejne rozdziały mijają na przydługich opisach i zupełnie nic nie wnoszących scenach erotycznych. Może poza tym, iż ukazują główną bohaterkę jako kobietę, która tylko w jeden, trywialny sposób potrafi okazać uczucie swojemu partnerowi.
Postać Zuzanny może wywoływać sprzeczne emocje, niektórym czytelnikom będzie z pewnością jej żal, we mnie jednak budziła głównie irytację swoją naiwnością, rozchwianiem i bezmyślnością.
I chociaż szanuję Autora za nieszablonowy zabieg poprowadzenia książki w pierwszoosobowej, kobiecej narracji, eksperyment ten nie do końca uważam za udany.
Sam pomysł na fabułę jest szczególny, o czym więcej możemy przeczytać w Posłowiu. Przyznam, że przeczytałam je ze ściśniętym gardłem, ale mając tę wiedzę, odczuwam pewien niedosyt, mam wrażenie że temat został potraktowany trochę po macoszemu.
Podsumowując- „Matnia” to zdecydowanie książka inna od dotychczasowych książek Autora, a zwłaszcza od trylogii z Igorem Brudnym i trzeba to mieć na uwadze sięgając po nią. Nie jest bynajmniej przerażającym thrillerem z elementami grozy jak była zapowiadana, bardziej odbieram ją jak powieść obyczajową z elementami thrillera, podczas lektury której kilka razy możemy poczuć dreszczyk niepokoju przebiegający po plecach. Mnie zabrakło w niej przede wszystkim napięcia i elementu zaskoczenia.
I chociaż jestem fanką wcześniejszych książek Autora, jego stylu i lekkiego pióra, to ta odsłona do mnie niestety nie przemawia.
Jak zawsze jednak polecam przeczytać i wyrobić sobie swoją własną opinię :)