Sydney musi sobie radzić z życiem na pograniczu światów - wśród licznych sekretów. Niepokoje świata moroi i strzyg w oczach stowarzyszenia alchemików stanowią zagrożenie dla ludzi, lecz i wśród ludzi pojawia się pierwiastek wynaturzonej i dlatego też zakazanej magii, która niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Tak jest w przypadku czarownic, a młoda Alchemiczka stała się z nimi związana poprzez swoją nauczycielkę historii... która podstępem nakłaniała ją do zaangażowania się w czary. Jednak teraz to własnie te czary mogą uratować ją i jej przyjaciół, stanowiąc jedyną barierę ochronną.
Przydzielona do zadania w Palm Springs zżyła się z podopiecznymi, traktując ich jak przyjaciół, choć i tak nadal pełni tam rolę głównego opiekuna i koordynatora misji... Co w praktyce oznacza, że każdy zwraca się z problemami zawsze do niej, a jej przybywa tylko zajęć. Mimo natłoku zadań, obowiązków i dodatkowych misji (związanych z nielegalnym praktykowaniem magii) Sydney nie poddaje się i radzi sobie jak tylko może.
Jill nabiera nie tylko królewskiego wdzięku swojej siostry, ale i odpowiedzialności. Adrian zmienia zupełnie strategię i sposób wyrażania swojego uczucia do Sydney...
Nowi bohaterowie:
Udaje się odnaleźć Marcusa tylko... Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. I Sydney zapewne także! Postać, która dopiero miała się pojawić w akcji, jawiła mi się jako zdesperowany ale odpowiedzialny buntownik - rebeliant. Ktoś z determinacją, ale i przemyślanym planem działania, stanowiący konkurencje dla stowarzyszenia alchemików. Niedokładnie taki obraz dostajemy. Marcus jest przywódcą i owszem, ale olśniewa głównie uśmiechem choć i pomysłów mu nie brak. Myślałam, że będzie on konkurencją dla Adriana, bo będzie bardziej reprezentował tą racjonalną stronę jaką ceni sobie tak Sydney, a do tego będzie kusił tajemnicami! Jednak z czasem wpasował się w powieść, a Richelle Mead znowu mnie do swojej wizji skutecznie przekonała.
W "Magi Indygo" pojawia się smok. Nie powiem czy duży czy mały. Myślałam tylko, że będzie bardziej związany z tajemnicami Alchemików, a okazał się związany z inną grupą, w której działalność częściowo zaangażowana jest teraz Sydney.
Cechy charakterystyczne tej serii:
To książka pełna akcji. Bohaterowie jadąc na jedną misję, w drodze planują i omawiają już szczegóły następnej. Zawsze można liczyć na główną intrygę tomu, ale są i inne - równie ważne wątki - kontynuowane z część poprzednich. Richelle Mead odkryła tutaj kreatywny sposób przypominania istotnych faktów z poprzednich tomów cyklu. W żadnym wypadku nie jest on nużący, a i klimat nowej serii przeplata się ze starą, kochaną i tak dobrze znaną.
Jak zawsze praktycznie niemożliwe jest do przewidzenia kto wystąpi w finale. Tutaj jednak samo zakończenie, choć niesie ze sobą pewne zaskoczenie i początek nowych wątków, nie należy do dramatycznych - tak jak końcówka "Złotej lilii".
"Magia Indygo" jest na poziomie tej serii spin-off jak i poprzednich tomów Akademii. Nie trzeba odpoczynku od tej lektury - tak świetnie ją się czyta. Jednocześnie wydaje mi się, że to najsłabszy z dotychczasowych tomów Kronik Krwi. Dostałam jednakże wiele scen z udziałem ulubionych bohaterów, ciekawe rozwinięcia wątków i kolejną część powieści pełną akcji. Początek był niesamowity, całość bardzo dobra, a zakończenie raczej z tych spokojnych, gdzie można poczekać na następny tom.
W tej nowej serii okładki bardzo mi się podobały, ale ta do "The Fiery Heart" [Serce w płomieniach] zupełnie nie pasuje. Modelka jako Sydney wychodzi na zdjęciach coraz niekorzystniej. Na szczęście w tej serii liczy się przede wszystkim treść.