„W ciszy tęskni się najmocniej”.
Jean McClellan ma za czym tęsknić. Od roku, tak jak inni mieszkańcy USA płci żeńskiej, w ciągu dnia może wypowiedzieć maksymalnie 100 słów, ale to nie wszystko. Kobiety (również dziewczynki) mogą zapomnieć o książkach, listach, telefonach, komputerach, czy choćby standardowej nauce. W tym świecie o wszystkim decydują mężczyźni. Tylko oni mogą być aktywni zawodowo, rozwijać się czy choćby odbierać pocztę. Nawet wizyta lekarska nie jest czymś normalnym. Sprzeciwienie się ustalonym normom grozi surowymi i poniżającymi karami. A przecież komunikacja werbalna i niewerbalna (ta druga też zabroniona) to klucz do życia w społeczeństwie i rozwoju zarówno jednostki, jak i całej populacji ludzi. Rozwój mowy miał kluczowy wpływ na przewagę człowieka nad innymi stworzeniami zamieszkującymi naszą planetę. To dzięki komunikacji rozwijały się cywilizacje. Słowa pozwalają na przekazywanie czegoś więcej niż mówienie o czynnościach czy przedmiotach. Dzięki nim jesteśmy w stanie opowiedzieć o uczuciach i innych abstrakcjach. Jest to jedna z potężnych, ale i pięknych wolności i to właśnie ona została odebrana bohaterkom książki Christiny Dalcher, które w ten sposób zostały zepchnięte do rangi człowieka niższego gatunku. Autorka na co dzień jest lingwistką, a więc kimś, kto najlepiej wie, jak ważna w życiu każdego człowieka jest mowa.
Książka „Vox” to dystopia, ale ma nam uzmysłowić co się może stać, gdy nie będziemy walczyć o to, co ważne. Czasem coś popieramy, a czegoś nie. Wielu z nas jednak robi to w ciszy, tylko się przyglądając. Działanie zrzucamy na karb innych. Wyobrażamy sobie, że jeden człowiek jest w świecie niczym kropla w oceanie. Tyle że ta kropla tworzy ocean, jest jego częścią. I ten jeden człowiek naprawdę może dużo zmienić. Autorka chce nam uświadomić, że to od nas zależy, jakie będzie nasze jutro.
Książkę tą czyta się szybko, lecz z pewnością nie jest to ława lektura. Christina Dalcher napisała, że liczy na to, że „Vox” da czytelnikowi do myślenia. I to się autorce doskonale udało. Czytając jej powieść, nie da się nie popaść w refleksje. I to nie jedną. Co prawda książka dotyka tematu równouprawnienia, a raczej jego braku, ale można znaleźć tu również wiele innych aspektów, nad którymi warto się zastanowić.
Pani Dalcher napisała również, że liczy, że jej książka rozbudzi w nas trochę gniewu. I tu muszę się rozwinąć. Owszem książka wywołała we mnie złość i nawet nie trochę, a całkiem sporo. O ile efektem zamierzonym było, aby czytelnik był zły na system, to jestem też nieco zła na samą autorkę. Bo pomysł naprawdę był dobry i historia, którą próbowała przekazać, również wzbudziła moje zainteresowanie. Jednak o ile po przeczytaniu pierwszych paru stron byłam entuzjastycznie nastawiona, a książka zdawało się, że napisana jest w sposób elokwentny i nieprzytłaczający, historia ciekawa, nawet wręcz intrygująca, to z każdą kolejną stroną rosło moje rozczarowanie. Niestety było tu sporo niedociągnięć i niedopowiedzeń, a zarazem niektóre z opisów i wątków, które do powieści nic nie wnosiły były zbędnie rozbudowane. Rozumiem też zamysł autorki, który miał ukazać nietolerancję i brak równouprawnienia, ale raził mnie zbyt duży kontrast. Wszystko było czarne albo białe, również bohaterowie, a przez to książka stała się przewidywalna. No i mamy jeszcze główną bohaterkę, która niestety mi osobiście do gustu nie przypadła.
Jednak podsumowując całokształt, muszę przyznać, że „Vox” to książka, z którą wręcz należy się zapoznać. Porusza ona ważne tematy, nad którymi warto się zastanowić.