Vox recenzja

No szkoda słów

Autor: @KazikLec ·3 minuty
2022-04-26
Skomentuj
7 Polubień
A więc niedaleka przyszłość, mizoginia w rządzonym przez fanatyków religijnych USA staje się prawem. Poza spodziewanymi prawnymi wynalazkami typu „zakaz pracy zarobkowej” kobiety tracą prawo głosu dosłownie i w przenośni, jako że każdej obywatelce zostaje założony fźiu-bździu licznik rażący prądem po przekroczeniu limitu 100 słów dziennie. Pracująca przed dyktaturą na uniwersytecie neurolingwistka Jean dość ciężko to znosi.

Boy oh boy, od czego tu zacząć. Może od tego, co mi się podobało: przede wszystkim autorka dobrze sobie radzi z zarysowaniem sytuacji „jak to się stało, że tyle nie było nie było nie było, i nagle jest”. Retrospekcyjne scenki sprzed dyktatury (typu "mająca rację ale rozwrzeszczana feministka z mocnymi słowami w TV vs eleganckie panie ze zmanipulowanymi wykresami tłumaczą cierpliwie jak dziecku, prezenter kiwa głową, oglądająca sąsiadka kiwa głową") są wiarygodne i dobrze pokazują siłę miękkiej a cichej propagandy. Podoba mi się odmalowanie bezsilności bohaterki: to, jak wbrew sobie przenosi nienawiść z realnie krzywdzących ją ustawodawców na bliskich w jej rodzinie mężczyzn (a choćby swoich nieletnich synów, którzy tak strasznie są nieświadomi swoich przywilejów w kontraście z ich siostrą), że rzucony jej „wolnościowy” ochłap wykorzystuje głównie do wyrażania gniewu (na co jej ach-jakże-racjonalny-syn-z-pięknymi-argumentami cmoka z niezadowoleniem, no jakie te baby histeryczne), a córka jest w ciężkiej rozpaczy, że przez zdjęcie licznika wypada ze szkolnego konkursu. Kocham też nienawidzić pomniejszego antagonistę, co za przerysowany palant.

Dobra, to korzystając z przywileju nieograniczonej liczby słów w recenzji – lista żali. Po pierwsze, nie vajbuję z główną bohaterką. Jean to jest pańcia z przedmieść, UeSAńczykowy odpowiednik fanki PO wzdychającej nad redneckami sprzedającymi demokrację dla pińćset plus. Jean smuta, że nie może zrobić sobie nowej fryzury u swojego odwiedzanego co miesiąc włoskiego fryzjera, bo tłumaczenie zabrałoby zbyt wiele słów z licznika, po czym nabija się ze stroju pracującego podczas burzy listonosza, i jakoś nie styka w jej głowie, że pogardliwe nastawienie jej klasy wobec mniej uprzywilejowanych przyczyniło się do tej całej dystopijnej hecy.

„Dystopijna heca” to w sumie dobre określenie tego, co tu się wyprawia. Ja wiem, że dyktatury nie mają sensu, że nie takie absurdy zdarzały się w realnym świecie i dla dobra opowieści trzeba trochę zawiesić niewiarę – przyjmujemy, że wydarzyło się X (tym przypadku – każda kobieta ma założony bardzo zaawansowany technologicznie licznik słów, co tak świetnie rejestruje wyrazy i jest niezawodny jak scyzoryk), co teraz osobo autorska z tym zrobisz. Im bardziej Dalcher próbuje opisywać swoją dystopię, tym bardziej się staje niewiarygodna – to, co się tam wyprawia, aż się prosi o katastrofę ekonomiczną, ale na przedmieściach białych domków z białymi płotkami cisza i spokój, nic nie zakłóca wypraw po sukienki i torebki. Aż dziw, że to przeciążeni robotą faceci (w końcu ich żonom i matkom to nawet głupiego listu ze szkoły z info o wywiadówce nie wolno otworzyć) nie rozpętali rewolucji.

To wszystko by jeszcze było, gdyby nie to, co tam zaczyna się odwalać tak w 2/3 akcji. „Vox” to przez zdecydowaną większość czasu niespieszna obyczajówka, jednostkowa historia ofiary systemu skupiająca się na wewnętrznych przeżyciach i relacjach – nawet gdy pojawia się wątek współpracy z rządem, zdaje się on bardziej pretekstem do eskalacji konfliktu w rodzinie. A potem książka znienacka stwierdza „że nie no, jak to tak, dystopia bez ruchu oporu” i dostajemy na szybciora niedopieczonego sensacyjniaka z planami na poziomie złoli z Jamesa Bonda, niezrozumiałymi decyzjami bohaterów i porywającym zamachem „no a potem pojechaliśmy do kryjówki, tamci pojechali do Białego Domu i ci źli przegrali”. Tak jak Delcher dobrze sobie radzi z przedstawieniem, jak taka dyktatura fanatyków mogła w ogóle zaistnieć, tak opis jej upadku jest iście instant bajkowy, no upadła to upadła, git, nie było tematu.

„Vox” mogłoby się sprawdzić jako obyczajówka o gniewnej bezsilności i rodzinnym dramacie, gdzie konflikt potęguje ograniczona komunikacja stawiająca jedną stronę na zdecydowanie silniejszej pozycji – bo są sceny, gdzie autorka pokazuje, że to potrafi. Szkoda, że fabuła nie zostaje w tych czterech ścianach, tylko szybko odbiegamy gdzieś w nudny romans i idiotyczne pseudoszpiegowskie klimaty z byle jak zarysowanymi bohaterami drugoplanowymi. Dziwna to książka, oj dziwna.

[Recenzja została po raz pierwszy opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]



^ przeddystopijna Jean na włoskich wakacjach rozmyślająca, co te gupie rednecki bez płatnych urlopów tak kwęczą, koloryzowane

Moja ocena:

Data przeczytania: 2021-08-26
× 7 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Vox
2 wydania
Vox
Christina Dalcher
6.5/10

Człowiek wypowiada dziennie około 16 tysięcy słów. Wyobraź sobie, że możesz powiedziećich tylko 100. Na ręku masz zaciśniętą metalową bransoletkę, która liczy twoje słowa.Przekroczenie limitu oznacza...

Komentarze
Vox
2 wydania
Vox
Christina Dalcher
6.5/10
Człowiek wypowiada dziennie około 16 tysięcy słów. Wyobraź sobie, że możesz powiedziećich tylko 100. Na ręku masz zaciśniętą metalową bransoletkę, która liczy twoje słowa.Przekroczenie limitu oznacza...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Zarówno dramatyczne wydarzenia ostatnich dni (Atak Rosji na Ukrainę), jak i tę książkę mogę ująć jednym cytatem pana Andrzeja Sapkowskiego: "Cicho, cicho dzieci. To nie demony, nie diabły... Gorzej....

@liber.tinea @liber.tinea

A co jeśli mogłybyście powiedzieć tylko sto słów dziennie? Nie mieć prawa głosu, dostępu do książek, pracy, bibliotek, znajomych, przyjaciół, rodziny, internetu, telefonu, decydowania o sobie, swoim ...

@monika.sadowska @monika.sadowska

Pozostałe recenzje @KazikLec

The Inugami Curse
Chryzantema, cytra, topór

To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...

Recenzja książki The Inugami Curse
The Honjin Murders
Och, spadł śnieg - jak niespodziewanie

1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...

Recenzja książki The Honjin Murders

Nowe recenzje

Dobranoc, Tokio
Dobranoc, Tokio
@deana:

,,Była już pierwsza w nocy. O której chodzisz spać, o której wstajesz? Gdzie zaczyna się dzień, a gdzie kończy?" Miast...

Recenzja książki Dobranoc, Tokio
Piękny i martwy
Zabrakło chemii
@Kantorek90:

Nie da się ukryć, że z książkami Anny Langner mam relację love-hate. Niektóre zachwycają mnie do tego stopnia, że chcia...

Recenzja książki Piękny i martwy
Pan Slaughter
Trzyma poziom!
@czytanie.na...:

Są bohaterowie, których darzymy głębokim uczuciem od pierwszego spotkania i autorzy zyskujący specjalne miejsce w naszy...

Recenzja książki Pan Slaughter
© 2007 - 2024 nakanapie.pl