Poezję lubię i sięgam po nią całkiem często, niezależnie od tego, czy to na płaszczyźnie akademickiej, czy prywatnej. Wiersze lubię czytać, zastanawiać się nad nimi, mnożyć ich możliwe sensy i wysuwać hipotezy odnośnie do interpretacji czy też zwykłej analizy. Lubię, gdy wiersze skłaniają do rozmyśleń, zmieniają sposób, w jaki postrzega się świat bądź zwracają uwagę na nurtujące problemy. Sprawiają, że musisz przystanąć i zwyczajnie pomyśleć.
Nie jest tajemnicą, że poezja generalnie słabo się sprzedaje, umyka oczom, przygnieciona kolejnymi powieściami fantastycznymi, romantycznymi, thrillerami czy jeszcze innymi. Nie jest także tajemnicą, że poezja – choć może być czytana przez każdego – nie wszystkim się podoba, więc paradoksalnie dla każdego nie jest. Mając to na uwadze, poeci, jeszcze bardziej niż pisarze, jeśli chcą „wybić się”, zrobić wrażenie, muszą być naprawdę świetni, a ich twórczość musi przyciągać, wnosić coś świeżego, na co zabiegana klientela z chęcią rzuci okiem.
Niestety, w przypadku „Cztery koma zając” autorstwa Joanny Guzik nie mogę powiedzieć, że lektura ta była dla mnie czymś odkrywczym lub choćby przyjemnym tudzież by skłoniła mnie do jakichkolwiek kontemplacji.
Joanna Guzik to poetka, z twórczością której – pomimo okazałego już dorobku artystycznego, „Cztery koma zając” jest bowiem jej siódmym tomikiem poetyckim – wcześniej nie było dane mi się spotkać. Nie wiedziałam więc właściwie nic, gdy sięgałam po ten tomik, ale jednak stwierdziłam, że dam mu szansę. Myślałam: w porządku, nie jest to debiut, a spory dorobek literacki świadczy o doświadczeniu i, jakby nie było, dosyć już wprawionej ręce pisarskiej.
Spore było więc moje zaskoczenie, gdy niemal od razu zdystansowałam się od tego tomiku. Dla mnie wiersze nie wnoszą nic nowego i jedynym słowem, jakim właściwie mogłabym określić całość załączonej w tomie twórczości, jest – chaos. Dla mnie to potok słów, bełkot czasem, którego nie w sposób rozszyfrować. To nie surrealizm ani dadaizm, to bałagan. Rozumiem, że poezja nie jest oczywista – byłoby niedobrze, gdyby była – ale ważne, by autorzy dysponowali swoją wolnością poetycką z sensem, a nie w sposób, że nagromadzenie zbitki słów gubi czytelnika. Rozumiem też, że poezja ma być „głęboka”, ma pobudzać do wysiłku umysłowego, tutaj jednak owa „głębokość” jest zwyczajnie pozorna.
Nawet kilka wierszy, które stoją na całkiem niezłym poziomie (stąd ocena dwójkowa, a nie jedynkowa), nie są w stanie wybrzmieć w przytłaczającej liczbie wierszy zwyczajnie słabych. Żaden z nich nie przyciągnął mojej uwagi na tyle, bym zechciała jeszcze kiedyś – kiedykolwiek – do nich sięgnąć. To po prostu zlepki słów, które nic z sobą nie niosą. Całość to jedynie kolejny tomik poetycki, który nie wierzę, że znajdzie siłę przebicia ani odbije się echem. Po prostu zginie w gąszczu powieści i tomików poetyckich poetów, którzy wiedzą, co chcą przekazać i mają na siebie sposób; przeminie zapomniany jak wiele przed nim i jak wiele po nim. Zmarnowany papier, i tyle.
Gdy czyjaś twórczość pisarska nie jest dobra, to smutne, ale gdy czyjaś twórczość pisarska nie jest dobra, a ten ktoś jest przekonany, że jest dobra – to tragedia. I jeszcze jedna uwaga i najprostsza konkluzja do omawiania tego tomiku (podobną mam zresztą do twórczości tak cenionej przez niektóre kręgi Rupi Kaur):
Zdanie
Pisane
W ten
Sposób
To jeszcze
Nie
Wiersz