Kojarzycie ten moment, kiedy na kolejnych profilach książkowych pojawia się ten jeden tytuł, a na przeróżnych stronach wyświetla się okładka TEJ jednej książki? Dokładnie tak miałam w przypadku powieści Oli Rochowiak, a Uwierz w cuda dosłownie mnie prześladowała. W końcu uległam i postanowiłam zaopatrzyć się w swój egzemplarz. Powieść już za mną, ale czy okazała się rzeczywiście tak dobra? O tym w recenzji poniżej.
Amelia i Dawid są szczęśliwym małżeństwem, które marzy o założeniu własnej rodziny. W spadku otrzymują dom po babci, więc rezygnują z życia w wielkim mieście na rzecz znacznie mniejszego miasteczka. W tym odnalezionym spokoju podejmują decyzję o staraniu się o dziecko. Los jednak ma dla nich zupełnie inne plany... Mijają lata, a choć tak pełne szacunku do siebie nawzajem małżeństwo już zdążyło pogodzić się z brutalną rzeczywistością, to wciąż gdzieś w ich sercach czai się pustka. W końcu Amelia rozpoczyna wolontariat w sąsiednim sierocińcu, a nadchodzące święta sprawiają, że w jej sercu zaczyna gościć nadzieja... Czy los specjalnie poprowadził ją w ściany tego miejsca? Jak wolontariat kobiety wpłynie na całe jej małżeństwo?
Już pierwsze strony sprawiły, że historia Amelii i Dawida trafiła wprost w moje serce. Nie mam pojęcia, jak autorce się to udało, ale ta powieść zadomowiła się w mojej pamięci i choć od jej skończenia minęło już sporo czasu, to ja nadal wracam do niej wspomnieniami w najbardziej losowych momentach dnia. Czy to możliwe, że pod koniec roku odnalazłam jedną z najlepszych książek? No cóż, tak.
Główni bohaterowie zostali przedstawieni naprawdę dobrze i bez zbędnego przekoloryzowania, co muszę docenić. Zarówno Amelia, jak i Dawid zdołali wzbudzić moją sympatię, choć o wiele mocniej związałam się z Amelią — prawdopodobnie głównie ze względu na liczne podobieństwa, m.in. w wykonywanym zawodzie. Ogromnie cieszę się, że autorka postanowiła przedstawić relację tego małżeństwa w takich bardzo kolorowych barwach — być może niektórym wyda się to za słodkie i mało realistyczne, ale mnie przywróciło to po prostu nadzieję i wiarę w miłość, nieważne jak specyficznie to brzmi.
Aleksandra Rochowiak zdecydowanie ma bardzo dobre pióro, którym potrafi operować i tworzyć historie, które zapadają w pamięci i sprawiają, że coś w sercu czytelnika się ściska pod wpływem emocji. Ta historia okazała się jedną z lepszych, jakie przyszło mi poznać w 2024 roku i kurczę, coś jest w tym tytule, co bardzo do mnie trafiło — i nie boję się do tego przyznać otwarcie.
Został tutaj poruszony temat zakładania rodziny, problemów z tym związanych oraz coś, co boli mnie na samą myśl o tym. Dla niektórych zostanie rodzicem to rzecz najważniejsza i z całych sił tego pragną, a los, który brutalnie śmieje im się w twarz, sprawia, że we mnie po prostu coś pęka. Myślę, że to dlatego też tak ciężko momentami czytało mi się tę powieść, choć była naprawdę dobra.
Uwierz w cuda to taka pozycja, która zostanie ze mną na bardzo, bardzo długo i myślę, że w przyszłości sobie do niej wrócę. Cieszę się, że ją poznałam i że mogłam ją przeczytać jeszcze w tym okresie świątecznym. Jeżeli poszukujecie naprawdę dobrej powieści obyczajowej, która Was wciągnie i wzruszy, to ten tytuł będzie świetnym wyborem.