Leonard, cóż to za dumne imię! Kreator, pomysłodawca, innowator. I Małgorzata. Mistrz i Małgorzata. Miałam olbrzymi niedosyt dobrej literatury obyczajowej. Po zapowiedzi Szczęścia na miarę, książka już mi się podobała, bo pomysł autorki jest świeży i twórczy, to nie kolejne kopiuj-wklej fabuły z mdłymi postaciami wokół. Z wielkim entuzjazmem zasiadłam do tej książki. Tym bardziej, że dotąd nie czytałam Agaty Kołakowskiej i założyłam, że to mógł być błąd. Tylko czy z tak olbrzymim kredytem zaufania do pozycji jednak obyczajowej, miałam szansę się nie rozczarować? Nie ukrywam, że kiedy otrzymałam książkę do recenzji, tkwiłam w czeluściach solidnie zachwianej wiary w porządne książki obyczajowe dla czytelników z IQ wyższym od kostki mydła.
Szczęście na miarę, choć mam trochę uwag, przywróciło mi nadzieję na to, że literatura obyczajowa nie jest gatunkiem gorszego sortu dla… hmm… dyplomatycznie rzecz ujmując: mniej wymagających odbiorców.
Od pierwszych stron znajdujemy się w pracowni krawieckiej z tradycjami, daleko tu od zachłyśnięcia propozycjami sieciówek. Mistrz Leonard szyje od wielu lat jedynie sukienki. Czyni je wyjątkowymi, bowiem zaszywa w nich życzenia klientek. Jak to możliwe, że się spełniają? I dlaczego bliska jego sercu Małgorzata zdaje się być jedyną osobą przełamującą tę magię? Może nie o magię chodzi, a o ludzką wiarę w osiąganie niemożliwego? Nie mogę zdradzić.
Pod płaszczykiem (coby pozostać w świecie mody) prostej historii autorka ukrywa losy głównych bohaterów, które może nie są wyrafinowane ani jakoś szczególnie misternie utkane, jednak uwiarygodniają historię. Takie życie mógłby toczyć każdy z nas.
Co mnie jednak razi? Mamy krawca z zasadami, który szyje wyłącznie sukienki, którego podupadającą finansowo pracownię każda kobieta może polecić wyłącznie jednej osobie, który utracił przed laty miłość swojego życia, Małgorzatę. I mamy dziennikarkę Dagnę, która próbuje zdekonspirować oszustwo spełniających się marzeń zaszytych w kreacjach. Pojawia się w tekście wzmianka o Mozarcie, innych kompozytorach muzyki klasycznej, ale to z całym szacunkiem po prostu nie pasuje. Wspomnienie o tego typu rozrywkach nie uczyni z książki lektury dla wyższych sfer, ani nie nada jej powagi, co najwyżej groteskowości. Ubolewam nad tym, że kobiety zostają przez kobietę przedstawione jako nadmiernie rozentuzjazmowane trzpiotki, które są po prostu niepoważne. Dziennikarka Dagna wychodzi z konferencji prasowej, na której powinna sypać kreatywnymi pytaniami jak kałasznikow nabojami, a ona zamiast pracować wymyka się zadzwonić do koleżanki na ploteczki. No naprawdę? Kobieta podpisuje się pod tym, że kobiety są tak nieodpowiedzialne, lekkomyślne i nie nadają się do pracy? Dobrze, że Dagna nie jest chirurgiem, bo otworzyłaby pacjenta i wyszła z bloku operacyjnego zadzwonić do psiapsiółki, licząc na to, że zapalony wyrostek robaczkowy… sam wypadnie? No i te wykrzykniki w tekście. Rozumiem, że one mają nacechować tekst emocjonalnie. Ale bez przesady. Szkoda tuszu na te kreski nad kropkami w normalnych zdaniach oznajmujących. Naprawdę.
Podsumowując, autorka ubrała w słowa pomysł kreatywny, niesztampowy, oryginalny. Wykonanie zacne jak na literaturę obyczajową, bogaty język autorki, porządna gramatyka. Gratka dla fanów gatunku.
Przesłanie książki (z powodów, których nie umiem wyjaśnić) kojarzy mi się z Małym Księciem, w którym byliśmy odpowiedzialni za to, co oswoimy. Tutaj bierzemy pełną odpowiedzialność za konsekwencje spełniającego się marzenia.
Za zaufanie i przyjemność lektury dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.