W przypadku "Topielisk" Ewy Przydrygi sprawdza się zasada - co za dużo to niezdrowo. Oceniając całokształt jestem tą książką mocno zniesmaczona...
Zaczynając od początku. Fajna, tajemnicza okładka odgrywa dużą rolę, patrząc na nią nabieramy przekonania, że czeka nas historia pełna tajemnic, gęsta i mroczna, a dodając do tego ciekawy opis niejeden czytelnik się skusi. Już na wstępie pragnę rozwiać wszelkie wątpliwości i spuścić nieco powietrza - nie czeka na nas tu nic, co mogłoby nas zachwycić. Przedstawiona w obecnej formie opowieść nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, nie pociły mi się ręce, ani nie opadła szczęka nawet tuż po zapoznaniu się z zakończeniem.
Trzymając się głównego nurtu powieści mamy już na wstępie zaserwowaną dość gwałtowną i szybką akcję - w nieszczęśliwym wypadku ginie mąż i syn. Przy czym nie odnalezione zostaje ciało syna. Już wiemy, że musimy się nastawić na historię o charakterze poszukiwawczym. Gdyby tylko pozostać na tym schemacie fabularnym być może całość wyglądałaby składnie, jednak schody zaczynają się dalej. Otóż oprócz tego serwowany jest nam motyw molestowania siostry głównej bohaterki, trudne relacje rodzinne, tajemnice, których nie udało zabrać do grobu mężowi, pojawiają się wątki oniryczne, do tego żałoba, trauma i problemy psychiczne. Słowem mydło i powidło. Autorka wetknęła wszystko możliwe co tylko się dało zmieścić, a stron mamy tylko 320. Książka ma swój potencjał, bo pomysł z rolą snów jest dość ciekawy i gdyby go rozwinąć, a zrezygnować z mnóstwa innych wątków, które i tak nie znalazły swojego finału mogłoby być o wiele bardziej interesująco. Rozwiązanie fabularne może nam się podobać lub nie, jeśli mam wyrazić swoją opinię, to zakończenie jakie otrzymaliśmy nie było najlepszym pomysłem. Nie zamierzam tu spojlerować, bo znajdą się i tacy, którzy przeczytają z ciekawości, nie chcę odbierać im tej radości. Jednak moją uwagę przykuł jeden szczegół - kiedy ginie dziecko matka robi wszystko, aby je odnaleźć, przynajmniej dla większości to normalna reakcja , natomiast tu główna bohaterka Pola angażuje się w rozwikłanie tajemnic męża i tam skupia swoja uwagę. Szanuję wizje autorki, to jej książka, jednak całość wydaje się mocno odrealniona. Możemy przymrużyć oko na pewne rozwiązania, tylko czy ja w tym momencie jeszcze mam ochotę i zainteresowanie, aby czytać dalej?
Autorka zbyt wiele wątków chciała tu przemycić, a zbyt wiele wcale nie oznacza lepiej i ciekawiej.
Co mogłoby uratować tą książkę? Bohaterowie? Z pewnością mogliby, jednak postacie nie mają tu charakteru, są płaskie i nijakie. Analizując po kolei o głównej bohaterce Poli wiemy tylko tyle, że miała problemy rodzinne, żadnych cech szczególnych, podobnie o jej mężu tez wiemy niewiele, poza tajemnicami, które po sobie pozostawił. W tych osobach nie ma życia, nie ma energii, a skoro oni pozbawieni są emocji to jak ja mam być zainteresowana?
Klimat? Przyznam, że gdy zawodzi wszystko inne, książkę czasem ratuje sama atmosfera, a ta była wielokrotnie reklamowana już nawet na samej okładce. Nie odnajdziemy tu żadnych opisów, nawet stanu duszy bohaterki, jej lęków i obaw, traumy - tego też zabrakło. Jest tylko kilka wzmianek na temat pogody i padającego śniegu i to na tyle. Gdzie ten duszny i gęsty klimat?
Całość wypada płasko, bez emocji, a to dlatego, że co chwila przeskakujemy po kolejnych wątkach i tym sposobem nie możemy skupić uwagi na jednym, nie możemy się zatem zaangażować. Reasumując nie jest to książka, która mi się podobała i którą czytałabym z zainteresowaniem. Kilka pop-twistów, które pojawiło się znienacka nie uratowały niestety fabuły. Wątek oniryczny, gdyby został bardziej rozwinięty, a reszta pobocznych wątków zmniejszona o połowę, lub zebrana w zamkniętą klamrę może uratowałyby fabułę.