Mało znany i trudno dostępny reportaż Kapuścińskiego opublikowany w 1970 r., we wczesnym okresie jego kariery. Na szczęście ostatnio 'Czytelnik' wydał ebooka, więc z ochotą wróciłem do lektury.
Opowiada Kapuściński o smutnej historii Gwatemali, państwa powstałego w XIX wieku, rządzonego prawie bez wyjątku przez krwawych dyktatorów. Oczywiście panowało w tym kraju wielkie rozwarstwienie materialne, a gdy jakiś polityk chciał ulżyć losowi nędzarzy, był automatycznie nazywany komunistą i albo obalony przez wojskowych, albo zabijany. Pierwsze skrzypce w kraju grały ambasada USA i CIA, które bezwzględnie dbały o interesy amerykańskiego biznesu, zwłaszcza United Fruit Company. No cóż, Stany Zjednoczone uznawały po wojnie Amerykę Środkową za swoją sferę wpływów i brutalnie stosowały tę doktrynę. Zresztą podobnie Sowieci postępowali z Europą Wschodnią, przypomnijmy interwencje na Węgrzech w 1956 r. i w Czechosłowacji w 1968 r. Z tym że rządy w Gwatemali charakteryzowały się wyjątkowym okrucieństwem, raczej niespotykanym w naszym regionie.
Dokładnie opisuje Kapuściński terror państwowy i bezkarność paramilitarnych bojówek, które korzystały z pomocy państwa. Opowiada też o antyrządowej partyzantce FAR, która powstała na początku lat 60. i toczyła krwawe boje z reżimem.
Karl von Spreti, ambasador RFN został porwany przez FAR w 1970 r., partyzanci chcieli go wymienić za 22 więźniów. Pisze przy okazji autor, że porwania to jedyna metoda uwolnienia więźniów, bo w tym kraju bezprawia: „Nie ma żadnej legalnej drogi obrony czy ratunku więźnia. Prawo nie ma do niego dostępu”. Niestety, rząd Gwatemali nie uwolnił partyzantów i FAR zabiło Karla von Spreti. A potem mamy kuriozalny wywiad członka FAR, który całkowitą odpowiedzialnością za śmierć ambasadora obarcza rząd Gwatemali i CIA, pada tam okropne zdanie: „Von Spreti został zastrzelony, ponieważ FAR nie miały innego wyjścia.”
No cóż, w ten sposób można usprawiedliwić prawie każdy terror, a przecież sprawa jest bardzo trudna. Rodzą się pytania o stosunek do terroru państwa, czy terroru indywidualnego. Kapuściński zupełnie nie podejmuje dyskusji, dla niego wszystko jest proste: terror państwa jest zły, terror partyzantów zaś moralnie usprawiedliwiony. Dlatego rzecz jest słaba, bo mocno jednostronna, wygląda na pisaną pod tezę.
Sporo uwagi poświęca tej pozycji Artur Domosławski w swojej biografii Kapuścińskiego. Pisze, że autor tłumaczył się, iż chciał się przeciwstawić obowiązującej na Zachodzie narracji przedstawiającej partyzantów jako terrorystów walczących z legalną władzą, ale wyraźnie przegiął pałkę w drugą stronę. Pisze też Domosławski, że reportaż wywołał w kraju pewną konsternację, ale na polemikę z autorem odważył się jedynie Wiktor Osiatyński, zresztą przyjaciel Kapuścińskiego.
Jak to u Kapuścińskiego napisane to znakomicie, zwłaszcza robi wrażenie passus o ciszy, którą tak bardzo lubią autorytarne reżimy. Niemniej rzecz jest poniżej zwykłego poziomu mistrza z powodu swej jednostronności.