Przypomnijcie sobie fabułę Zmierzchu. Teraz, wyobraźcie sobie, że zamiast wampirów, mamy do czynienia z tajemniczymi Obdarzonymi, istotami, które posiadają różne moce (brzmi znajomo?) i, w skrócie, dzielą się oni na tych dobrych (niczym wampiry pijące krew zwierząt) i złych (złe wampiry). Na koniec, zróbmy zamianę płci narratora pierwszoosobowego – z żeńskiej na męską i zamieńmy Bellę z Edwardem rolami, żeby nie było to AŻ tak oczywiste. Co otrzymamy? „Piękne Istoty” to kolejny paranormalny romans powstały na fali o wampirach, zapoczątkowanej przez „Zmierzch” Stepheni Meyer. Dla normalnego czytelnika nie sposób nie zauważyć powyższych korelacji. Para autorów, czyli Kami Garcia i Margaret Stohl wykazała się brakiem kreatywności i żądzą łatwego zarobku. Nie przeczę, na pewno wielu osobom książka przypadnie do gustu. Mamy tu wszystko, czego pragnie przeciętny nastolatek/tka (z naciskiem na tka): romans, tajemne moce, romans, brutalną historię, romans, przeznaczenie, romans, cierpienia młodych dusz i, przede wszystkim, romans. Głównym bohaterem i zarazem narratorem jest Ethan Wate. Wiedzie on spokojne życie w małym miasteczku, Gaitlin, póki nie zjawia się w nim pewna… (famfary) tajemnicza dziewczyna, Lena. Od razu zaskarbia sobie niechęć wszystkich rówieśników, oprócz, oczywiście, Ethana, który widzi w niej dziewczynę ze swoich snów. Bardzo realistycznych zresztą i, zapewne, proroczych. Dla nowej koleżanki zaryzykuje przyjaźń swoich kolegów, dobre relacje z bliskimi, reputację, a nawet, o zgrozo, życie. Tymczasem, tajemnicza młoda dama, nie jest zwykłą nastolatką. Dzieją się przy niej dziwne rzeczy, a jej rodzina wydaje się być opętana. Okazuje się, że nie są to zwykli ludzie, a wampiry. Ekhm, nie żadne wampiry, nie ta bajka. Są to Obdarzeni. Ethan to męska wersja Belli. Jego romantyczne wynurzenia oczywiście nie zabierają aż tyle czasu, nie jest on też fajtłapą, ale… Przyciąganie do zakazanego, porzucenie znajomych i wzbierająca burza uczuć łączą go z bohaterką „Zmierzchu”. Z niego właśnie został skopiowany i nieco przekształcony główny rys fabularny. Wgłębiając się w detale, zauważymy parę innych pomysłów, ale nie są one innowacyjne, ani zaskakujące. Ciekawie ma się rzecz z tempem akcji. Napięcie stale rośnie, a gdy zbliża się w końcu do punktu kulminacyjnego następuje niespodziewany spadek. Autorki okazale strzeliły sobie w stopę prezentując nam nudne i rozczarowujące zakończenie, przez co cała powieść wydaje się być tylko pretekstem do… no właśnie, czego? Zarobienia pieniędzy zapewne. Kolejne części już chyba nie mogą być gorsze. Na plus należy zaliczyć klimat powieści. Gaitlyn to małe, mroczne miasteczko, w którym wszyscy się znają i ma się wrażenie, że przez cały czas jest się obserwowanym. Również posiadłość Ravenwood sprawia wrażenie przykrego, nagryzionego przez ząb czasu miejsca. Podobało mi się, w jaki sposób stary dom ożywał i zmieniał swoje kształty. Nie potrafię w pełni docenić historycznych aspektów fabuły, ale na Amerykanach z pewnością zrobią one wrażenie – są jednocześnie rozczulające i straszne w swoich dramatycznych detalach. „Piękne istoty” czyta się szybko, głównie dlatego, że książka w większości składa się z dialogów. Fabuła jest nieskomplikowana i im dalej brniemy w powieść, tym jest po prostu gorzej. Na rynku przepełnionym tzw. paranormalami, które zapoczątkowała powieść Meyer, ta pozycja niczym, poza okładką, się nie wyróżnia. Nie oceniajmy jednak po wyglądzie – gdy zajrzymy do jej wnętrza okaże się bezcelową kopią „Zmierzchu”, której zapewne nawet kontynuacja („Istoty Ciemności”) nie uratuje.