Do przeczytania tej książki zachęciły mnie dwie bardzo pochlebne recenzje, po przeczytaniu, których chyba każdy narobiłby sobie ochoty aby zapoznać się jak najszybciej z „Pięknymi istotami.” Dodać do tego zachwyt mojej koleżanki, która nie przestawała gadać na ten temat. Plus adaptacja filmowa, którą miałam ochotę obejrzeć, ale najpierw oczywiście pasowałoby przeczytać książkę. Biorąc pod uwagę wszystkie te fakty, zakupiłam powieść z oczekiwaniami uzyskania magicznej i przyjemnej lektury. Lena Duchannes jest inna. I to nie tylko dlatego, że jest znikąd i nie pasuje do blondwłosych piękności z Gatlin, ale również dlatego, że skrywa mroczną tajemnicę. Klątwę, która ciąży na jej rodzinie od pokoleń. Klątwę, której nie pogrzebią mroczne bagna i zapadłe cmentarzyska tego zapomnianego przez ludzi Południa. Ethan Wate marzy tylko o tym, żeby się wyrwać z Gatlin. Chłopak od miesięcy śni o pewnej dziewczynie, której nigdy wcześniej nie spotkał. Jakie jest jego zdziwienie, kiedy tę samą dziewczynę widzi na szkolnym korytarzu. Od tej chwili liczy się tylko ona i niezwykła więź, która ich połączyła. W miasteczku bez tajemnic jeden sekret zmienił wszystko… Już od progu oznajmiam, że fabuła to zbyt skomplikowana nie jest. Jest prosta, przewidywalna, a po 100 stronach zamienia się w monotonną. Dopiero pod koniec akcja przyśpiesza i można spodziewać się spektakularnego zakończenia. Takiego niestety nie ma. „Stare rzeczy są lepsze niż nowe, ponieważ mają swoją historię.” Głównym bohaterem jest Ethan Wate, którego nie polubiłam ani trochę. Przecież to chłopak, tak? To dlaczego w takim razie czułam się jakbym czytała książkę z punktu widzenia dziewczyny? Jestem pewna, że gdyby autorki zdecydowały się na bohaterkę to wyszłoby to o wiele lepiej. Po pewnym czasie miałam dość czytania tych ciągłych rozczulań jaka to Lena jest dla niego ważna, jak bardzo ją kocha, że żyć bez niej nie może, a co dopiero zniknęła na parę minut to od razu był wielki raban! Przecież on ma szesnaście lat! Nie sądzę, żeby chłopak w tym wieku mógł się aż tak zakochać w dziewczynie i kolegów odstawić na baaardzo daleki plan. Wiem, że możecie się ze mną nie zgadzać, ale to są moje odczucia i po prostu piszę co według mnie było nie tak. Lena natomiast była piękna, bez wad itd.. Już wystarczająco dużo od Ethana się o niej naczytałam. Daruję sobie lepiej komentarz, bo jestem pewna, że wiecie co sobie na ten temat myślę. Objętość książki można by było zmniejszyć, gdyby tak wyciąć te wszystkie bezsensowne dialogi, które ani nie są szczególnie ciekawe lub inteligentne, ani też nic to treści nie wnoszą. Ot, są. Tylko żeby dobijać czytelnika. Ciekawy był wątek Obdarzonych – Istot Światła i Ciemności, ale jak można się było tego spodziewać autorki prawie nic na ten temat nie wyjaśniły, szkoda, bo mogłoby to być dobre urozmaicenie. A „Piękne istoty” zyskałaby na tym w moich oczach. Podsumowując: „Piękne istoty” to książka odpowiednia żeby wypełnić nudny dzień, zrelaksować się i równocześnie umysłowo odpocząć. Myślałam, że skoro książkę napisały dwie autorki to mogę spodziewać się czegoś lepszego... ale niestety zawód. Powieść jest dobra, za serce nie łapie, takich książek z gatunku paranormal romance jest na pęczki, a to kolejna do kolekcji, niczym niewyróżniająca się z tłumu.