Gildia Zabójców jest nie tylko debiutancką powieścią Małgorzaty Stefanik, ale też dobrze wypromowanym pierwszym tomem trylogii New adult - Gildia Zabójców. Jeszcze przed premierą byłam ogromnie ciekawa i zainteresowana poznaniem tej historii. Opis zapowiadał coś w stylu Szklanego Tronu, który bardzo lubię, a wiedząc, że nie jest to fantastyka tym bardziej moja ciekawość sięgała zenitu. W końcu po długim czasie udało mi się ją przeczytać i powiem Wam, że niepotrzebnie tak długo zwlekałam z zakupem, ale po kolei napiszę za co polubiłam się z Alyssą i jej opowieścią, oraz o paru drobnych uwagach.
Znacie ten moment, gdy między inspiracją, a plagiatem jest cienka nić? Tutaj absolutnie jest inspiracja Szklanym Tronem, ale w dobrym znaczeniu tych słów. Jakby się ktoś zastanawiał - nie ma tutaj żadnego plagiatu. A mamy coś całkiem nowego, innego i nietuzinkowego. Po pierwsze gatunku tej książki nie określicie – najbliżej jej do fantastyki. Problem polega na tym, że nie znajdziemy w niej nic z fantastyki, ale niezwykły fantasy vibe będzie się unosił między kartkami, wabiąc nas, abyśmy poznawali dalszą część powieści. A co w niej znajdziemy zatem znajdziemy? Wątek płatnych zabójców ukrywających się w cieniu świata, który znamy i nie ukrywam został bardzo dobrze opisany. Z tego co wiem, niektórzy nie mogli przeżyć tego, że główna siedziba Europejskiej Gildii Zabójców znajduje się w Krakowie, ale mnie to totalnie nie przeszkadzało. Poza tym w jakim kraju byłoby lepsze do ukrycia Gildii siedziby i to głównej? Mamy też wątek detektywistyczny, który mogę określić fundamentem całej fabuły pierwszego tomu. Cała sprawa Mugi nie była nudna, ani nużąca, a dość intrygująca by zaangażować czytelnika w dochodzenie. Dodatkowo mamy prywatne śledztwo dotyczące przeszłości głównej bohaterki, a także przed prawie każdym rozdziale retrospekcje, abyśmy mogli lepiej ją poznać.
Jednak najbardziej mocną stroną tej pozycji są bohaterowie, ponieważ to oni sprawiają, że czytając, chce się śledzić ich losy, a w dodatku są ciekawi i dobrze wykreowani. Najbardziej polubiłam chyba główną bohaterkę – Alyssę jest przykładem silnej bohaterki, ale też takiej nieidealnej, która pod maską skrywa prawdziwe emocji. W młodym wieku podjęła decyzję, jaka wpłynęła na jej dotychczasowe życie, a wbrew pozorom pod maską bezlitosnej zabójczyni ukrywa się zwyczajna dziewczyna, która czasami marzy o normalnym życiu jako nastolatka, jakiego nigdy nie było dane jej zaznać. W swoim życiu przeżyła wiele, a nawet straciła ważną dla niej osobę, którą za wszelką cenę pragnie odnaleźć. Jest to dość złożona i ciekawa bohaterka. Myślę, że każdy odbierze jej osobę inaczej, ja osobiście ją polubiłam i jej zamiłowanie do jedzenie. A jej umiejętności aktorskie zawstydziłyby niejednego aktora. Dobra byłaby z niej aktorka. Za to podziwiałam ją jeszcze bardziej, jak ukrywanie emocji i uczuć przychodziło jej z łatwością. A nawet w trudnej sytuacji potrafiła zachować zimną krew. W oczy rzucił mi się jeszcze Kitsune. Nie było go wiele, ale wydaje się intrygującym bohaterem, którego mam nadzieję poznać lepiej w następnym tomie. Chłopaki z zespołu są fajnie wykreowanymi postaciami. Każdy z nich jest inny, każdy kryje inną historię. Niektórych poznaliśmy lepiej, niektórych mniej. Z nich polubiłam Jaydena i Moona. Za to liczę na lepsze poznanie Younga i Tony’ego, Brakowało mi rozwinięcia właśnie tego ostatniego, i trochę mi szkoda.
A dla fanów wątków romantycznych trochę go tutaj znajdziemy. Co ciekawe i ku mojemu zdziwieniu został przedstawiony dość inaczej niż typowo. Nie mamy tutaj od razu miłości, a raczej niepewność z nutką fascynacji, bo oboje pochodzą z dwóch różnych światów. On nie zna jej prawdziwej twarzy, a może zna? A ona nie może mu o niej powiedzieć. Prawdy. Osobiście dla mnie było idealnie, bo nie było też przesycone dramatami miłosnymi, a ich nie lubię. Relacja Alyssy i Jaydena jest pełna sprzeczności, i mieszanki różnych uczuć. Oni sami nie wiedzą, czym ona jest. I to było jak najbardziej okej, bo całe szczęście obyło się bez powtórki z brazylijskiej telenoweli, o które w wielu powieściach nie trudno.
Reasumując Gildia Zabójców jest kolejnym udanym, polskim debiutem, jaki miałam okazję przeczytać. Jest to też coś nowego, co pokazuje, że można wymyślić i napisać coś oryginalnego z odrobiną inspiracji. Bardzo dobrze spędziłam z nią czas, wyciągnęła mnie z zastoju czytelniczego, ale nie obędzie się bez jednego ,,ale”. Jedynym moim zarzutem było to, że miałam przez pierwsze ileś stron wrażenie, jakby tekst nie był do końca redagowany. Brakowało mi redakcji, zresztą nie tylko mnie, bo z ciekawości sprawdziłam opinie innych i niektórzy zauważyli to samo. Na szczęście jak pojawił się problem – tak szybko zniknął i w zasadzie później wynagrodziła mi to przyjemność z lektury, że nawet o tym zapomniałam. Oprócz tyle większych zgrzytów nie zauważyłam jakieś błędy logiczne się zdarzały, ale mało. Dużym plusem jest piękne wydanie. Okładka przykuwa wzrok, a dziewczyna na niej idealnie odwzorowuje główną bohaterkę na dodatek na początku każdego rozdziału mamy ładne ozdobienie. Jeśli szukacie czegoś nowego, intrygującego z dobrze zarysowanym portretem postaci – nie zawiedziecie się! Musicie pamiętać, żeby nie nastawiać się na fantastykę i krwawą jatkę, której w tym tomie wiele nie znajdziecie, a wtedy się nie zawiedziecie. Zdecydowanie mogę Wam ją polecić, ja miło spędziłam z nią czas, a po drugi tom z pewnością sięgnę, kiedy tylko się ukaże.