W tej książce jest bardzo dużo rzeczy. Wiele postaci, ich życiorysów (tak, pisarka nader chętnie przedstawia nam backgroundy stworzonych na potrzeby „Eksponatu” bohaterów), wiele wydarzeń, emocji, także spora liczba lokacji. Zresztą gdzieś tak około trzech czwartych lektury miałem niejakie wrażenie, że autorka na siłę mnoży to wszystko, chcąc sprawić, by czytelnik nie odniósł wrażenia, że wszystko kręci się wokół jednego tylko tak naprawdę zdarzenia, tej jakże intensywnej nocy. Chyba jednak nie, to nie było dodawanie na siłę kolejnych spraw, raczej od początku przedstawiało się to tak, że wszystko to było potrzebne, by cała opowieść odpowiednio wybrzmiała.
I bardzo ciekawa jest pewna taka przenikająca całą tą mnogość dwoistość. Otóż czytając omawianą powieść od razu rzuca nam się w oczy współistnienie dwóch grup elementów:
- Motywy Puzyńskie – te nawiązujące do wcześniejszej twórczości Katarzyny P. No, tu trzeba by przede wszystkim zaliczyć... tytułowego bohatera, wyraźnie nawiązującego do postaci wykreowanej już niegdyś przez pisarkę, teraz szczęśliwie jego opisy są mniej wkurzające niż w tamtej powieści sprzed lat :) , być może jest to nawet jakiś tam rodzaj gry z naszymi oczekiwaniami, kto to wie?, fajne by było takie mrugnięcie do czytelników „patrzcie, jak bardzo poprawiłam przez ten czas swój warsztat”. Ale oczywiście nie tylko jego, także np. miasteczko w którym każdy z każdym pozostaje w kazirodczym układzie czy infantylne tłumaczenie nam w przypisach policyjnego slangu (sorry, tego nawet przy największej dozie dobrej woli nie jestem w stanie uznać za coś innego niż właśnie infantylizm),
- Motywy amerykańskie – bo skoro akcja jest przeniesiona do Stanów, a w posłowiu autorka oddaje hołd jankeskim twórcom, którzy mieli według niej jakże wielki wpływ na jej twórczość, to musi się tu znaleźć i mnogość takich elementów. Narzuca się wręcz takie potraktowanie motywu odizolowanej od świata wyspy, na której dzieją się dziwne rzeczy, ale, znowuż, nie tylko jej. Pamiętacie, jak rok temu, gdy Puzyńska posłużyła się cytatem z Cobena jako mottem swojej wydanej wtedy powieści, pisałem o wpływie nowoangielskiego mistrza na tamto dziełko? No to popatrzmy teraz na „Eksponat”. Czy może być bardziej cobenowski obrazek w tekście kryminały/thrillera niż dwóch policjantów odwiedzających w trakcie śledztwa salon tatuażu i wypytujących jego właściciela o klienta sprzed kilkunastu dni? Albo synalek ustawionego tatuśka, realizujący kompleksy względem niego, starający się jakoś tam wybić na niezależność, ale tak naprawdę uciekający się, zwłaszcza w podbramkowej sytuacji, do jego pomocy? Nawet ta najmocniejsza spośród scen w nieoficjalnym (bo nienazwanym tak wprost) epilogu książki była tak literacko jankeska, że bardziej już chyba nie mogła.
I uczciwie trzeba przyznać, że to wszystko po pierwsze robi wrażenie naprawdę dobrze przemyślanego i rozpisanego, po drugie zaś – w miarę działa. Czujemy powieściowe dramaty i emocje, wszystko jest tak, jak pisarka chciała, by było.
No, tylko ta fabuła. Nie poraża. Ją z kolei skrajnie trudno określić jako przemyślaną czy choćby ciekawą. Co interesujące w finale autorka wprost przyznaje, że Klementyna, ta postać która ma się teraz stać centralną bohaterką całej serii powieściowej, do końca nie rozumiała co się wokół niej dzieje, nie pojmowała pobudek powieściowych złoli. No to jaki mógł być jej udział w czynnościach śledczych, w wyjaśnianiu sprawy? Jakie mogłoby być to, co ponoć do tej pory wychodziło jej najlepiej i to, dla czego w ogóle znalazła się na powieściowych kartach?
Za to plusik za kreację tejże Klementyny. Także ktoś, dla kogo będzie to pierwsze spotkanie z nią nie będzie miał problemu z tym, kim ona jest, za co można ją kochać albo/i nie znosić :) Choć nigdy wcześniej nie myślała o Teresie aż tak często i intensywnie. No i nigdy nie miała aż takich zdolności lingwistycznych :) Ciekawe wreszcie, jak sprawnie pisarka odcięła się tu od serii lipowskiej, spośród wszystkich postaci z niej w tekście są wzmiankowani jedynie Daniel i Malwina, oboje tylko raz i nie wprost. I wychodzi to nader naturalnie.
No, może dlatego, że w mrowiu powieściowych spraw niespecjalnie jest miejsce dla ludzi z Klementynowej przeszłości :)