Nic nie trwa wiecznie. Ani radość, ani ból, ani młodość. Ani tym bardziej ta powieść. „Śmierć pięknych saren” jest taką książką, która powinna trwać i trwać i dawać rozkosz podobną do tej, jaką czuje w sobie wędkarz podczas łowienia ryb. Podczas tego czasu, gdy jest tylko on i ryby, on i woda, on i tajemnica tego, co skrywa ciemna toń. Niesamowita pokora wobec natury, przyrody i tego piękna na wyłączność. Wdzięczność. Ale może po kolei.
Oto rodzina czeskich Żydów. Rodzice i trzech chłopaków. Czasy są trudne, przed wojną, ale świat, codzienność i to, co przynosi im każdy dzień, jest piękne. Ma wymiar czegoś, co trudno uchwycić, a co przechodzi na mnie, na czytelnika. Ojciec, zawodowy sprzedawca, najlepszy na świecie, specjalista tak obrotny, że sprzedałby drewno do lasu i cały sprzęt elektryczny tam, gdzie nie podłączono jeszcze prądu. Ojciec, ktoś, kto wtajemniczył w łowienie. To od niego wszystko się zaczęło i kula pokoleniowa się toczy i toczy i przechodzi na wędkę i spławik. Przechodzi też na trzech synów. Mamy piękno węgorzy, karpi i innych pięknych istot wodnych, które pociągają, kuszą i obiecują coś, co odkryje tylko wierny im druh. A gdzie w tym wszystkim mama? Ona jest zawsze, przytakuje, popiera i próbuje chwalić. To cierpliwa towarzyszka z drugiego tła. To także niebywała kucharka, która ryby potrafi i oporządzić i przyrządzić w wyjątkowy sposób – a raczej na wyjątkowe sposoby, bo ryby można jeść w wielu postaciach i to przez cały rok. I co najważniejsze – nigdy się nie nudzą, nigdy nie śmierdzą i zawsze są niebem i rajem dla podniebienia.
Księżyc nad wodą. Ciemna noc, nic nie widać, ani wędki, ani lasu naprzeciwko, ani żyłki zatopionej w otchłani wodnej. Nic. Słychać jedynie pohukiwania sów i szum liści poruszanych przez zwierzęta. Nocą jest najlepsze branie, nocą nad wodą spotykają się wybrani. Nocą w milczeniu łowi się te wymarzone okazy, które nie pozwalają spać. Okazy, o jakich marzysz i śnisz.
„Śmierć pięknych saren” Ota Pavla to niebywała wręcz książka pisana samoczynnie. To lek na każdy ból, na każdą złą myśl, czy chorobę. To cudowny eliksir na smutek. Lek dostępny bez recepty, dla każdego, a do tego bez skutków ubocznych. Co najwyżej grozi nam zaczytanie i chętka na dobrze przyrządzoną rybę z piekarnika skropioną cytryną. Jest też wesołe otumanienie tekstem. Wchodzisz bowiem w treść „Saren” i stajesz się wybornym znawcą rybołówstwa i wędkowania. Autor lekką ręką tworzy historie, które sprawiają, że czas się zatrzymuje, a ty wskakujesz w kalosze i idziesz w zimną toń wody. Ota Pavel wiele w życiu doświadczył i przeżył, niewiele zaś żył, ale ten dany mu czas spożytkował tak, że dziś odbieram go, jako pisarza wirtuoza. Dorosły o wnętrzu dziecka, który pisze i bawi i siebie i nas jednocześnie. Emanuje jakimś nienazwanym dystansem i do siebie i do świata. U niego wszystko nabiera łagodności, a kontrasty zanikają.
To literacka perełka – nieśmiertelny klejnot literatury.
Takie książki uwielbiam. Nurkuję w nich, zanurzam się i płynę i płynę mając nadzieję, że nie widać brzegu, a ryby skubią moją skórę przedramion i stóp. Takie książki na długo we mnie zostają. Do tej z pewnością będę wracać, bo już się z nią połączyłam, już we mnie zapuściła korzenie.
Uczta rybna z restauracji nagrodzonej gwiazdką Michelin. Palce lizać.