Uwielbiam cykl Toma Lloyd`a "Królestwo Zmierzchu". Jestem absolutnym fanem tego brudnego klimat Epic Fantasy. Dwie pierwsze książki, były dla mnie swoistym powrotem (w chwale) tego zapomnianego gatunku. Gdyby jednak miarą jakości książek, było to ile można przeczytać (przy pewnych stałych, np. grubości, wielkości czcionki itd.) jadąc pociągiem PKP z Wrocławia do Zielonej Góry, to ta część byłaby najsłabsza. Pierwszy tom tego planowanego na pięć odsłon cyklu, przeczytałem podróżując tam i z powrotem, na drugą wystarczyła podróż w jedną stronę (co wiązało się z zabraniem nowej książki, czego nie lubię), zaś na trzecią potrzebowałem aż 4-rech "rund".
Tom Lloyd to autor, który jak na razie skupił się na pisaniu wyżej wymienionego cyklu. Ten jeszcze młody pisarz, w swoich powieściach przybliża nam dość sztampową historię. On, chłopiec z taboru, ma wypełnić proroctwo, według której ma on być Wybrańcem który przywróci ład, lub ześle na krainy totalny chaos. Jednym słowem, to co widzieliśmy w wielu innych książkach, a i dalej praktycznie jest przewidywalnie. Jednakże, tego właśnie, po epickim fantasy należy się spodziewać!. Jest to dokładnie to, czego ktoś kto wychował się na powieściach Orsona Scotta Carda, czy Robetra Howarda powinien oczekiwać. Autor doskonale wpisuje się w ten trend, czerpiąc z klasyków gatunku pełną ręką. Jednak ani razu nie ma się poczucia groteskowości przedstawionych bohaterów. Ani razu, nie odnosimy wrażenia przerysowania, wszystko to dzieje się na serio. Jest mrocznie, a nie paciepnie, jest krwawo a nie rzeźnicko. Muszę przyznać że to wielka sztuka, żeby nie przesadzić, gdy pisze się o super-hiper bohaterach i arcyszwarccharakterach. Mimo iż występują tu i magia i smoki i starożyne artefakty, a znalazło się miejsce i dla dziwnych stworzeń, elfów, zabójczych pustkowi, tajemniczych snów etc, to ani przez moment nie ma się poczucia iż autor skoczył na kasę, opowiadając tak samo, historię którą słyszeliśmy już nie raz. Jeżeli miałbym porównać cykl Eragona do Królestwa Zmierzchu, to ten drugi byłby jak klasyczny Mustang (mimo iż doskonale znany i typowy, to klasyk którego się szanuje), a ten pierwszy jak Fiat 126p po wioskowym tuningu (komentarz zbędny).
Napisałem jednak, że jest to najsłabsza część cyklu. Dlaczego? Otóż, poprzednie części były jakieś... bardziej przystępne. Owszem, "Złodziej Grobów" to nadal ten sam klimat, Ci sami bohaterowie, ale wyraźnie czuć, że autor dostał zadyszki. Mimo iż jest to najbardziej oryginalna część cyklu, kończąca i zaczynająca wiele wątków, to jest tego chyba za dużo. Autor, chciał dokonać na końcu błyskotliwego zwrotu akcji, a popełnił coś, co w terminologii seriali nazywa się "skokiem przez rekina". Jest to rzecz niedorzeczna, taka która nie powinna się wydarzyć, błąd przez który najczęściej serial kończy swój żywot przedwcześnie. Po przeczytaniu zakończenia, miałem wrażenie zagubienia, byłem wściekły i przede wszystkim nasuwało mi się na myśl, że nie tak powinno to wyglądać. Zapewne był to zabieg planowany, bo kolejny tom, ma przedstawiać historię z cyklu "zabili go, ale on im uciekł".
Kolejną rzeczą która mnie zawiodła to humor, a właściwie jego brak. Gdy ma się do czynienia z tak długimi powieściami, jak kolejne epizody cyklu Lloyda, auto zazwyczaj stosuje momenty humorystyczne, aby dać czytelnikowi odsapnąć (pierwszy był Shakespeare, a potem to już poleciało;)). Tu tego elementu zabrakło. Żarty jak są, to nie śmieszą i nie trzymają poziomu z poprzednich tomów. Na dodatek wszystko jest tutaj jakoś bardziej drętwe. Mocną stroną pióra autora była zawsze lekkość i to, że czuło się zabawę z pisania. Tutaj tego nie ma, wręcz przeciwnie, czuć że męczył się z tą książką, a my męczymy się razem z nim. Może to presja wydawnictwa, terminów, a może po prostu chęć odpoczynku.
Najdziwniejsze jest jednak to, że gdy przebrnie się przez to wszystko, to pod koniec zaczyna robić się o wiele lepiej, a opis finałowej walki, to istny majstersztyk i chyba dobra prognoza na przyszłość. W końcu wydanie nowej części zaplanowano na środek wakacji, a więc mam nadzieję że dostanę to, na co zasługuje jako czytelnik, porządną dawkę świeżej prozy.
Wracając jednak do książki, powinni ją przeczytać tylko fani cyklu i gatunku. Pomijając bezsensowność zaczynania cyklu od środka, to reszta się zanudzi. Nie ma tu wiele tego, co sprawiło że "Siewca Burzy" i "Złodziej Grobów" stały się bestsellerami, jest za to wszystko to, co sprawiły że pokochali je w zasadzie tylko miłośnicy fantasy. Nie mniej jednak, wszyscy którzy szukają alternatywy dla Eragon-a, nie powinni się zawieść. "Złodziej Grobów" to mimo wszystko dobra powieść, która mimo iż czyta się ją ciężko, nadal potrafi uwieść. I sprawia że chce się ją doczytać do końca. Może nie jest to książka, którą czyta się pod kołdrą z latarką w zębach, ale gdy już ją przeczytamy i przyzwyczaimy się do zakończenia (najgorszy element książki), to docenimy ją w zupełności.