"Złodziej Grobów" to trzecia i aktualnie ostatnia z wydanych części cyklu "Królestwo Zmierzchu", którego autorem jest wciąż nowy i nieopierzony brytyjski pisarz Tom Lloyd. Dwa poprzednie tomy rozbudziły we mnie niemały apetyt na kolejną dawkę dobrze napisanego heroic fantasy, osadzonego w okrutnym i mrocznym świecie jakim są Krainy. Już na wstępie przyznam, że trochę się zawiodłem, a jeśli chcecie wiedzieć dlaczego, zapraszam do przeczytania całej recenzji.
Po zdarzeniach opisanych w "Heroldzie Zmierzchu", czyli intrydze misternie zaplanowanej przez Cień, której finał odbył się w niedużym mieście Scree, Isak w końcu może powrócić na swe ziemie, do Tirahu, stolicy ludu Farlan. Nie oznacza to jednak polepszenia aktualnej sytuacji - bogowie dotkliwie odczuli upadek Scree i jego wszystkich mieszkańców, przez co wpadli we wściekłość, odbijającą się w zachowaniu wszystkich kapłanów, każdego z kultów. Jak za dotknięciem jakiegoś potężnego czaru, w umysłach i sercach kleryków obudził się niemożliwy do stłumienia gniew, odzwierciedlający nastroje panujące w panteonie. Wszystko to przenosi się na ulice miast w całych Krainach, gdzie zaczyna dochodzić do niepokojących eskalacji przemocy, która aż buzuje wśród wyznawców. Nie trzeba mówić, że Azaerowi jest to na rękę.
Ten ostatni, który wydawać by się mogło zniknął z pola widzenia, odradza się pod postacią dziecka o imieniu Ruhen, które dzięki pomocy swego wiernego pomocnika Ilumena wkrada się w łaski księżnej Miastokręgu. W ten sposób zaczyna się kolejny etap planu Cienia, mający na celu wyniesienie swej cielesnej formy na szczyty władzy, wyrządzając przy tym jak największe szkody w obozach swych największych wrogów, czyli króla Emina z Narkangu i białookiego Isaka, Siewcy Burzy. Dążąc do zrealizowania swych planów, Azaer wysyła innego ze swych wyznawców, Venna, na ziemie arlekinów, by za pomocą przeróżnych manipulacji skłonić ich do odnalezienia swego nowego króla... Nie muszę chyba pisać, kto miałby nim być. Sieci intrygi zaciskają się coraz mocniej, a czasu, by powstrzymać knute od stuleci plany Cienia, coraz mniej.
W międzyczasie Isak przygotowuje się do objęcia władzy nad ludem Farlan, tytułu lorda i zyskania pełni władzy. Pomaga mu w tym grupa wiernych przyjaciół i poddanych, z namiestnikiem Lesarlem, niedoszłym arlekinem Minhem i hrabią Vesną na czele. Ich zadanie nie jest łatwe. Do białookiego dochodzą słuchy o kolejnych podbojach lorda Styraxa, bodaj najpotężniejszego z ich rasy w całych Krainach, prześladującego Isaka w snach jako jego pogromca. Żeby tego było mało, kulty w Tirahu zaczynają pogrywać sobie zbyt poważnie, co w dłuższej perspektywie może doprowadzić do rozlewu krwi i wojny domowej. Młody władca wydaje się zupełnie przytłoczony swoją rolą, dużą część swego czasu poświęca na rozmyślanie nad swą egzystencją i... próbą ukojenia niespokojnych myśli za pomocą alkoholu. Wszystko zaczyna iść w złym kierunku.
O ile zakreślenie fabuły książki nie jest trudnym zadaniem i tak skondensowana część treści książki wydaje się dość zachęcająca, o tyle, w porównaniu z poprzednimi dwoma tomami, ten jest napisany po prostu gorzej. Momentami nie czuć tej specyficznej chemii, która sprawiała, że chociażby drugą część przeczytałem niemal za jednym podejściem i to z zapartym tchem. Nad "Złodziejem Grobów" męczyłem się dobrych kilka wieczorów, robiąc sobie przerwy, nie mogąc się skoncentrować na zdarzeniach, w których powinienem chcieć brać udział. Działo się dokładnie odwrotnie. Wygląda to tak, jakby Lloyd stracił nieco pomysł na prowadzenie fabuły lub ogromna ilość wątków, którą zapoczątkował w "Siewcy Burzy" i "Heroldzie Zmierzchu", po prostu go przytłoczyła.
Nie twierdzę, że książka jest nudna, bo wciąż zawiera w sobie bardzo dużo ciekawych historii i pomysłów, ale wydaje mi się, że autor w trzeciej części swego cyklu zbyt mocno postawił chociażby na wątek Ilumena, który towarzyszy dziecku, cielesnej formie Azaera. O ile Rojak, główny "zły" bohater części poprzedniej, był naprawdę intrygujący i czytanie o jego poczynaniach naprawdę mocno wciągało, o tyle Ilumen, który z początku również wydaje się ciekawą postacią, później jest cały czas taki sam. Twardy, cyniczny manipulator, nienawidzący nie-wiadomo-dlaczego króla Emina i pałający rządzą zemsty. Do tego niezachwiany wyznawca Cienia; oto cały jego portret, który koniec końców zamiast intrygować, zaczyna nużyć. Całe szczęście znalazło się i miejsce na kilka ciekawych zdarzeń, takich jak rozwinięcie wątku Minha czy spotkanie hrabiego Vesny z jednym z bogów... ale o tym przeczytacie sobie sami.
Tak jak pierwsze 100 stron "Siewcy Burzy" było dla mnie średnie, reszta książki zaś świetna, tak większą część "Złodzieja Grobów" określiłbym jako przeciętną, a ostatnie 100 stron za bardzo dobre. Nie zdradzając zbyt wielu faktów, Lloyd wraca tam do swego porządnego, obiecującego stylu pisania z dwóch poprzednich części. W końcu zaczyna się dziać na poważnie, nie ma już niepotrzebnych zapychaczy i znów można śledzić fabułę z zapartym tchem - ostatnie 15 stron sprawiło, że prawie pogryzłem książkę ze złości na autora - dlaczego nie mógł tak napisać całej książki? Na dodatek na kolejną część trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, a po zakończeniu "Złodzieja Grobów" nie mogę się już po prostu doczekać.
Podsumowując całą książkę i samego autora, mogę śmiało stwierdzić, że jesteśmy tu świadkiem lekkiego kryzysu Toma Lloyda. Chyba nie udźwignął do końca ciężaru, który spoczywał na jego barkach i oczekiwań czytelników, którzy po dwóch pierwszych tomach "Królestwa Zmierzchu" oczekiwali kolejnej dobrej pozycji. Daleki jednak jestem od przekreślania autora i prorokowania porażki następnych odsłon cyklu. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że pisarz odzyska świeżość i zalety, które stanowiły o powodzeniu "Siewcy Burzy" i "Herolda Zmierzchu": dobrą kontrolę nad wielowątkowością jego książek, wciągająca narrację i stronienie od co nudniejszych etapów historii. I tego właśnie mu życzę.