Spogląda w oczy bezkresu, idealnie współgrającego z oświetlonym miastem, pełnym pędzących w nieznane ludzi… Jest ponad nimi, i to nie tylko dlatego, że właśnie siedzi na dachu. Przewyższa ich swoimi wartościami, zasadami i empatią. Nie sposób nie dostrzec wyrazistej tęczy na niebie. Tak samo nie da się przeoczyć w tłumie dziewczyny o fioletowych włosach, kolorowych ubraniach oraz fioletowymi okularami na oczach. To właśnie przez nie pośle ci ukradkowe spojrzenie, i zamiast szarego człowieka dostrzeże barwną postać w mieście purpurowych neonów. Tą niezwykłą dziewczyną jest Violet Fox – dwudziestodwulatka z sercem w dłoni, która pewnego dnia spotyka bezczelnego gbura o staroświeckim podejściu do kobiet… Wówczas nie ma pojęcia, że fatalne pierwsze wrażenie mocno odbiega od faktycznego obrazu mężczyzny – bratniej duszy z bliźniaczymi demonami. Nie jest świadoma również tego, że będą wzajemnie leczyć swoje popękane serca – on swą obecnością, ona podejściem do życia.
Książkowi bohaterowie przeważnie nie istnieją. A jednak ci, wykreowani przez autorkę dosłownie wychodzą z kartek i tulą zmęczone codziennością umysły. William stoi z nami ramię w ramię, gotowy, aby okazać wsparcie. Violet ujmuje dłoń i prowadzi do znanych nam miejsc, wydobywając z nich niedostrzegalną gołym okiem magię. Wyostrza nasze zmysły, byśmy nauczyli się patrzeć głębiej. Zarówno postacie, jak i miejsca akcji są tak namacalne, że koniec końców granice między fikcją, a jawą przestają istnieć, zaś rozmaite elementy powieści zaczynają nam towarzyszyć w każdym momencie życia. Jednym z nich są na przykład doświadczenia Viol i Willa, z którymi nie jeden w pewnym stopniu może się utożsamić. Poza tym sam klimat, o którym zdążyłam pobieżnie wspomnieć, czyni tą historię nad wyraz unikatową. Jakbyśmy patrzyli na panoramę miasta przez fioletowe szkło, dodatkowo muśnięte brokatem.
Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż „Miasto Purpurowych Neonów” zawiera najpiękniej wykreowaną relację romantyczną, o jakiej kiedykolwiek czytałam. Owszem – tą dwójkę wstępnie połączyło niewytłumaczalne przyciąganie, aczkolwiek kluczową rolę odegrały tu życiowe doświadczenia i wyniesione z nich wartości. Szybko orientują się, że dzieląca ich dekada w żadnym wypadku nie ma znaczenia, bowiem rozumieją się lepiej, niż nie jedna para rówieśników. Momentami wygląda to tak, jakby potrafili komunikować się bez słów. Nie można pominąć również tego, jak idealnie się uzupełniają. On pomaga Viol w pełni wejść w dorosłość, przy okazji nagminnie chroniąc przed upadkiem. W chwilach wytchnienia jest niczym zaczarowany plasterek, który nie dość, że goi rany, to jeszcze gwarantuje wieczne zakrywanie blizn. A ona… To właśnie taki fioletowy neon, który widzą oczy, umysł i serce. Można nawet powiedzieć, że widnieje na nim napis „uśmiechnij się”, gdyż za każdym razem, kiedy Will znajduje się w pobliżu, wszelkie jego rozterki rozpływają się w radosnej mgle.
Pomimo wylewającej się zewsząd słodyczy oraz ciepła, znalazło się również bardzo dużo miejsca na trudne tematy takie jak problemy z samoakceptacją, toksyczne środowisko, spełnianie tylko czyichś oczekiwań i walka z samym sobą. Autorka ukazuje je w sposób realistyczny, przez co czytelnik w pełni jest w stanie poczuć ten ogrom emocji, kotłujących się w bohaterach. Tworzy dojmującą paletę uczuć, które nawet jeśli są nam obce, to w momencie czytania stają się częścią nas. „– Rodziny się nie wybiera, coś o tym wiem. – Śmieje się, ale wiem, że w głębi serca cierpi z tego powodu tak samo jak ja. Ciosy zadane przez najbliższych bolą najbardziej, a rany nigdy się nie goją. Sączą się, pieką i uwierają.” – gdybym miała wybrać jeden aspekt, który najmocniej chwycił mnie za serce wybór padłby na ten, dotyczący rodziny. Wielokrotnie miałam w oczach łzy, kiedy wchodziłam głębiej do umysłów bohaterów i dostrzegałam zgliszcza ich szczęścia, spalonego właśnie przez najbliższych.
Czytając opis na okładce można by rzec, że jest to książka jedna z wielu – schematyczna, przereklamowana, nijaka… Na waszym miejscu powiedziałabym to samo, gdyby nie fakt, iż miałam tą przyjemność zapoznania się z nią jeszcze na Wattpadzie. Właśnie tam doszłam do pewnego wniosku. Nie sposób streścić lub pobieżnie zarysować fabułę tak, aby chociaż w kilku procentach oddać jej wyjątkowość. Wszystko za sprawą nienamacalnej aury, której w żaden sposób nie nazwiesz, ale poczujesz od razu, gdy sięgniesz po lekturę. Cała otoczka jest swoistym pocałunkiem w spragnione usta, grubym kocem w mroźny czas, słońcem w głęboką noc. Oczywiście można wymienić szereg innych atutów – rewelacyjne pióro autorki, dobrze wykreowani, wyraziści bohaterowie czy idealnie wyważone tempo akcji. Niemniej prym wiedzie tu stan, w jaki autorka wprowadza czytelników. Poprzez postacie daje nam swoistą gwarancje bezpieczeństwa, otuchy i zrozumienia, którego w tym stale pędzącym świecie tak bardzo brakuje.
Koniecznie sięgnijcie po „Miasto Purpurowych Neonów” – książkę, która zastąpi Wam kocyk i kubek czekolady w chłodne dni.