Jak byście się czuli, gdyby ktoś wołał na Was „Szkaradek”?
Może czulibyście złość na tych swoich słownych oprawców, albo byłoby Wam przykro i smutno? Ciężko znaleźć w tym słowie przecież coś pozytywnego…
Na Wojtka tak właśnie wołają i robią to jego rówieśnicy ze szkoły. Możliwe że nawet nie chcą być w tym złośliwi (w końcu to jeszcze niewinne dzieci), ale jednak mu dokuczają wciąż wytykając i przypominając chłopcu jego odmienny wygląd.
Wojtek ze swojej inności zdaje sobie sprawę doskonale za każdym razem, gdy widzi w lustrze swoją zdeformowaną twarz. Taki się urodził. Nic na swój wygląd nie poradzi. Do tego jest półsierotą. Nie obraża się na swoich kolegów za to jak go widzą, bo sam w sobie dostrzega przecież swoją inność. Przyzwyczaił się do swojej strasznie brzmiącej ksywy i pomimo tego przezwiska nadal chce w pełni uczestniczyć w różnych wydarzeniach szkolnych jak i pozaszkolnych, rozwijając tym samym i budując towarzyskie relacje i zjednując sobie przy tym dobrych przyjaciół.
Bardzo to dojrzałe, nieprawdaż? Uważam, że niejeden dorosły mógłby się uczyć od tego małego bohatera książki jak akceptować rzeczywistość taką jaka jest z rycerskim honorem, a przy tym być najlepszą wersja samego siebie pomimo życiowych kłód rzucanych pod nogi i nie zawsze przychylnego losu.
Wojtka życie nie rozpieszczało, ale pewnie dzięki temu chłopiec jak na swój wiek jest bardzo, ale to bardzo dojrzałym, skromnym, empatycznym i mądrym chłopcem pełnym pasji, ciekawym świata i ludzi młodym człowiekiem, który zwłaszcza ze starszymi od siebie znajomymi jakoś lepiej potrafi się dogadywać, chociaż potrafi też zaprosić na spacer koleżankę, a można właściwie rzec, że sympatię... Grażynkę. (To było takie słodkie…)
Uzdolniony w technicznych rzeczach swoim uporem walczy o wygranie konkursu modelarskiego wkładając w to wiele ciężkiej pracy i czasu chcąc zasłynąć z czegoś innego niż tylko bycie „Szkaradkiem”. W ogóle to Wojtek ma bardzo starą duszę i fascynacje, nieidące w parze z pasjami dzisiejszych młodzieńców dlatego też, gdy decyduje się pożyczyć od Pana Teofila „Opowieści o wędrującym rycerzu…” zupełnie przepada i co dziwne, to wszystko w nim tkwi nawet, gdy jest zmuszony tę książkę już właścicielowi oddać…
W tym momencie jednak zaczyna się coś niewiarygodnego. Nic już nie jest realne i zwyczajne w jego życiu.
Wojtek staje się Wojciechem, który zamienia życie w mieście na życie w grodzie z ludźmi totalnie z innej epoki mówiących jakąś średniowieczną gwarą… Epoki, która wchłonęła chłopca i został nawet giermkiem rycerza Dobromira. Epoki, w której nie był już takim „Szkaradkiem”, a odważnym chłopcem poznającym życie innego społeczeństwa, ówczesne zasady życia i walki oraz wszystkie inne dziwy, o których nikt w teraźniejszości nawet nie myśli, bo to niedorzeczne oderwanie od rzeczywistości.
Przeplatają się te dzieje Wojtka w dwóch równoległych światach, w świecie gdzie jeden jest zupełnie inny od drugiego. Będąc w rzeczywistości chce powracać do tej nieznanej średniowiecznej scenerii i starać się zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Czy mu się to uda? Musicie sprawdzić to sami przemierzając razem z chłopcem te dwie krainy, które z pozoru więcej łączy niż dzieli. Swoją drogą na marginesie przypomniał mi się serial „Dwa światy” który coś w ten deseń uderza, a byłam wielką fanką w latach 90.
Lech Kostrzewa stworzył bardzo ciekawą opowieść. Coś jakby wszystko działo się między jawą a snem. Nie zgodziłabym się, że jest to książka dla dzieci, choć bywa niedorzecznie, ale jakże uroczo i przejmująco. Pomimo swej prostoty można wyciągać z opowieści o „Szkaradku” bardzo wiele wartościowych treści, które budzą „wewnętrzne dziecko” w dorosłym już człowieku. Sprawiają, że człowiek jest zachęcany do korzystania ze swojej wyobraźni, do ucieczki od trosk i do życia pomimo ciężkiego życia. Niezwykle jest to wzruszająca i przejmująca historia, ze smakiem bez przesłodzenia czy tandetnego dramatyzmu. Rzeczywiście jakby mało miał Wojtek dramatów tak nawet na koniec autor funduje nam zastrzyk rozklejający i wywołujący łezkę u tych bardziej miękkich jak jajecznica czytelników, ale było to potrzebne. Taka mocno postawiona kropka nad i.
Jak ktoś jeszcze lubi starodawne klimaty, opowieści o rycerzach i takie jakby zacofanie do czegoś, czego teraz w dzisiejszym świecie już nie ma, no to strzał w dychę, bo Lech Kostrzewa odzwierciedlił ten klimat znakomicie i choć uważam, że ta książka jest jednak bardziej stworzona klimatycznie dla płci męskiej tak i ja- kobita, drugi raz bym nie pogardziła i wyruszyła jeszcze raz w podróż do innej epoki.
Bo ja chyba też mam starą duszę...
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.