Wszystko co znaliśmy przed wojną, przepadło. Nastały ciężkie czasy, a z nimi porcjowane racje żywnościowe, brak wiadomości z dalekiego świata poza jedyną telefoniczną linią, dostępną tylko dla dowódcy. Z jednej strony, skryty w trujących oparach ostatni most na Wołdze, z drugiej ocalone miasta oddalone świadomością dziennego marszu. Mawiało się, że Mateczka Rosja nigdy nie zapomina o swoich obywatelach ale te czasy przekreślone zostały gradem śmiercionośnych pocisków. Teraz na nowo wznosi się Imperium Moskiewskie a z nim nowy porządek. Tutaj, w ostatniej na tej linii, czynnej jeszcze placówce w Jarosławiu kończy się teren jaki jeszcze znamy. Dalej, jest tylko mgła, duszący mrok i widmo śmierci. To tutaj kończy się ludzkość, a z nią nadzieja.
Taki obraz wzbudza pewne podobieństwa względem cyklu Metro 2033 oraz całego Uniwersum jakie powstało na przestrzeni ostatnich lat, a świadomość, że to książka Dmitrija Glukhovskiego tylko podsyca nadzieję, że seria ma się dobrze. Nic bardziej mylnego, bo „Outpost” to zupełnie inna historia, niczym nie nawiązująca do utartego już szlaku. Poza obszarem, w którym rozgrywa się akcja, podobnymi nazwiskami bohaterów nijak ma się to względem podstawowych założeń wspomnianej wyżej serii. Więc co to za twór?
Jak zwykle, w takich kompilacjach utworzenie jednoznacznej odpowiedzi może następować zwarciem na przewodach poznawczych potencjalnego czytelnika. Przede wszystkim postapokaliptyczny, bo ukazuje świat po zagładzie. Na drugim miejscu postawiłbym temat survivalu miejskiego, bo przecież bohaterowie dbają o swoje życiowe potrzeby w skrajnych warunkach. Pozbawieni dostaw żywności, dostrajają się do warunków i odpowiednio reagują i podejmują skrajne decyzje. Kolejny, to motyw ludzki w zderzeniu z postawą względem odgórnych rozkazów. Ten aspekt u Głuchovskiego pojawiał się już we wcześniejszych tytułach. Autor lubi ukazywać Rosję jako nieporadną i zawiłą w swoich dyktatorskich metodach. Tutaj, jest podobnie. Na koniec, można jeszcze dorzucić dramat rodzin, których mężowie, synowie stają codziennie na warcie i patrzą w ten nieodgadniony odcinek mostu. Nikt nie przyszedł stamtąd od dłuższego czasu, ale co jeśli się pojawi? Strzelać czy czekać aż się odezwie? Zmysły potrafią płatać figle, ale nie u wszystkich jednocześnie. Ktoś idzie, ktoś mamrocze.
„Outpost” to średnia półeczka względem trylogii Metro. To nawet średniaczek względem tytułów wydanych na łamach serii Uniwersum Metro. Oczywiście, że nie powinno się go rozważać w ten sposób, bo jak już wspomniałem, nijak ma się do tego tematu. Niemniej jednak nazwisko, do którego niemal dospawany jest szyld 2033 robi swoje. To trochę jak z aktorami, których życiowe role przywarły na tyle, że widz ciągle postrzega ich przez tamten pryzmat.
To dobra opowieść, a ja lubię takie zamknięte społeczności. Tutaj może wydarzyć się wszystko, a i nazwiska można łatwo spamiętać i nie dochodzi do niejasności. Ciasno, wyraźne nakreślone charaktery postaci i muzyka, a raczej teksty piosenek jakie tworzy jeden z nich. Zgrzyta jak to w zamkniętej społeczności, ale są przecież rozkazy, jest Imperium i most skrywający zagrożenie. Wszystko to w Jarosławiu, najdalszym jeszcze kontrolowanym przyczółku niemal zapomnianej Rosji.