Muszę szczerze się przyznać, że z polskim science-fiction jestem nieco na bakier. Jedynym autorem, którego wiele książek przeczytałem, jest Stanisław Lem, innych pisarzy liznąłem jedynie pojedyncze pozycje. Stąd też o panu Marku Oramusie dowiedziałem się dopiero, gdy dostałem jego najnowszą książkę do recenzji. Wnet w ruch poszedł wujek Google i przejrzałem kilka komentarzy dotyczących poprzednich utworów wymienionego pana. Generalnie obraz, jaki uzyskałem, mówił, że dzieła te są bardzo poczytne i mają dobre opinie wśród czytelników. Dodatkowo, opis na okładce był co najmniej intrygujący i kazał niezwłocznie zabrać się za książkę. Podbudowany, nie zwlekałem dłużej i wziąłem się za lekturę.
Pierwsze strony pozwalają zaznajomić się z sytuacją polityczną roku 2032. Z powodu efektu cieplarnianego, Morze Arktyczne stało się żeglowne przez cały rok, tak więc państwa nabrzeżne Europy i Ameryki Północnej dążyły do położenia swoich paluszków na arktycznej ropie. Tymczasem Chiny machnęły na to ręką i spokojnie zajęły całą Afrykę, przeciwko czemu nikt nie protestował, bo i po co. W takiej oto scenerii żyje nieznany z imienia Niemiec greckiego pochodzenia, Papadopoulos, dla przyjaciół Papa. Bezrobotny, zajmuje się nielegalnym przerzutem imigrantów z Azji do krajów wysoko rozwiniętych. Wiemy jeszcze o nim tyle, że jest w nieformalnym związku z niejaką Zorą Spess. Główny bohater książki przedstawia się nam w dniu nie byle jakim, bo jest to dzień, w którym pozaziemska cywilizacja przyleciała do nas na balonach. Wcześniej wysiadły komórki, radio i telewizja. Jednakże kosmici nie zeszli na Ziemię. Jedynie przelecieli się tymi baniaczkami po niebie, jakby w defiladzie. Tuż po tym jeden z nich, Tangel Ulosque, wyglądający jak zwyczajny człowiek, zamanifestował swoją obecność w telewizji, sprawiając, że był to jedyny dostępny kanał.
Oznajmił, że przybysze zwą się Ligą Pięciu. Kim lub czym są, nie wiadomo. Co najważniejsze, nie przybyli, aby najechać Ziemię - wręcz przeciwnie. Zajmują się spełnianiem życzeń. A dokładniej - zsyłaniem darmowych produktów poprzez Pocztę Lampionową. Ładujemy do takiego Lampiona "kawałek siebie", a następnego dnia w miejscu, z którego odpaliliśmy go, będzie na nas czekał gotowy produkt. Reakcja ludzi jest różna. Niektórzy zaczynają szaleć i niszczyć każdy Lampion, który wpadnie im w ręce, a inni robią zupełnie odwrotnie, wysyłając i zamawiając co się da. W miarę poszerzania listy dostępnych rzeczy, na Ziemi zaczynają dziać się rozmaite cuda i dziwy...
Nie dajcie się zwieść krótkiemu wprowadzeniu do fabuły, przedstawionemu powyżej. W "Trzecim najeździe Marsjan" kontakt z obcą cywilizacją i wszystkie związane z tym nadzwyczajności stanowią jedynie tło do rozlicznych rozważań socjologicznych autora. I trzeba przyznać, rozważań udanych. W książce analizowane są zachowania ludzi w obliczu niecodziennych, a wręcz niespotykanych warunków. Na okładce możemy przeczytać, że lektura niejako nawiązuje do swoich poprzedników - "Wojny Światów" oraz "Drugiego najazdu Marsjan". Jednak wygląda to tak, jakby pan Marek zadał sobie pytanie: Po co Marsjanie mieliby nas najeżdżać i niszczyć? Wykreował więc coś bardziej wyrafinowanego i subtelniejszego. W końcu ludzka cywilizacja żyje w nieustannej pogoni za promocjami, a za darmowe przedmioty da się pokroić.
[...]
[Dalszy ciąg recenzji ->
http://gameexe.pl/ksiazki/art/2524,Trzeci-najazd-Marsjan]