„Piękne kwiaty rosną wśród cierni.
Przysłowie kongijskie”*
Wszystko może nam się udać jeśli tylko czegoś naprawdę mocno pragniemy. Aby jednak osiągnąć swój cel musimy z uporem do niego dążyć. Nie poddawać się, nie wątpić. Podnieść się gdy upadniemy. Ważne aby trwać w postanowieniu. Siła, którą mamy w sobie jest bardzo skuteczna - tylko w nią uwierz.
Waris Dirie jest wszystkim znana ze swojej debiutanckiej autobiograficznej książki noszącej tytuł „Kwiat pustyni”. O czym jest z pewnością każdy wie, a przynajmniej kojarzy. W omawianej przeze mnie pozycji kobieta opowiada o „swojej nowej, białej ojczyźnie”. Mówi nam też o tęsknocie za swoim krajem, rodziną oraz przyjaciółmi. Mamy też okazje poznać etapy poznawania filmu, który mówił o jej losach. Dirie bez skrupułów i ostrymi słowami opisuje korupcje oraz rzekom pomoc mieszkańcom Czarnego Lądu.
Z reguły nie sięgam po książki tego typu, ale jak wiecie bywają wyjątki. „Czarna kobieta, biały kraj” jest właśnie takim wyjątkiem. Po przeczytaniu „Kwiatu pustyni” oraz obejrzeniu jego ekranizacji Dirie stała się jedną z osób, które podziwiam. Dlatego gdy tylko miałam okazję zagłębiłam się w jej kolejnym dziele...
To co Waris chce nam przekazać jest ważne bo pozwala uświadomić sobie ja jest naprawdę, a nie jak nam próbują wmówić media czy jakieś ważne osobistości. Tyle się słyszy o jakiś akcjach mających na celu zebranie środków pieniężnych aby pomóc osobom z Czarnego Lądu. Jednak czy te pieniądze na pewno trafiają tam gdzie powinny? Nie mówię, że wszyscy wykorzystują ten fakt, ale niestety zdarzają się takie osoby. Dirie właśnie próbuje pokazać poprzez opis ich standardów życia. Drugą sprawą którą ukazuje jest jak ja to mówię „puste gadanie”. Mnóstwo osób popiera i obiecuje pomoc, a później nic nie robi. Im chodzi tylko o pokazanie się z „tej dobrej strony”.
Podczas czytania natkniemy się też na zapiski z życia codziennego. Wspomina o podróżach, które nie zawsze są mile wspominane. Szczególnie zapadły mi w pamięć fragmenty jak ją traktowano na lotniskach. Wręcz jakby była jakimś przemytnikiem czy jeszcze kimś gorszym. Dirie opisuje swój pobyt w Polsce, to jak ją oczarowały nasze widoki. Chęć zamieszkania tutaj była tak wielka, że zamieszkała w Gdańsku mimo iż jej marzeniem jest wrócić do siebie.
Książka jest ciekawa, ale ma wady. Autorka chciała przekazać bardzo dużo czytelnikowi, ale chyba nie bardzo wiedziała jak. Były momenty gdy niektóre fragmenty były zbędne. Zabrakło mi tego czegoś co mnie ujęło w „Kwiecie pustyni”. Ale w żaden sposób nie umniejsza to jej wartości Czytelnik bez problemu wyłapuje to co Dirie chciała przekazać. Widzimy tu też obraz kobiety silnej i nie poddającej się przeciwnością losu.
Książka ta otwiera oczy na rzeczywistość, każe się zatrzymać i pomyśleć. Pozwala zauważać, że są czasem gorsze rzeczy niż te co nas spotykają. Polecam - warto ją przeczytać.
*str. 53