Toczyła się wojna z Turkami. Wicehrabia Medardo di Terralba, mój wuj, jechał konno przez czeską równinę dążąc do obozu wojsk chrześcijańskich...
W drugim zdaniu straciłem już zaufanie i respekt do "jednego z najwybitniejszych pisarzy włoskich". Kiedyż to wojna z Turkami toczyła się na terenie Czech? Nawet jeśli Turcy zajęli Mołdawię i część Ukrainy, to od strony zachodniej doszli tylko do Wiednia. I nawet gdyby uznać, że mogliby się poruszać z wojskiem po Węgrzech, które król Jan Zapolya im poddał w 1525, to dotyczy to Słowacji, nawet nie Moraw. A gdzie są Czechy? Czy autor spojrzał na mapę? Gdzie on tam widział "czeską równinę"? Miał na myśli tę nad Wełtawą, więc powyżej Pragi? Czy może Morawy pod Brnem? Morawy to nie Czechy. A Czechy to górzysty kraj... Ja wiem, to nie jest powieść historyczna, tylko jakaś alegoria, ale nie znoszę alegorii, które potykają się o własne nogi.
Calvino funduje nam mało odkrywczą bajkę, która ma uzmysławiać czytelnikom, że człowiek nie jest ani całkiem zły, ani dobry - jest mieszanką obu tych pierwiastków. I że w związku z tym dla przeciętnego śmiertelnika nieznośnym jest zarówno, gdy obcuje z człowiekiem do cna złym i podłym, jak i z takim całkowicie dobrym, nieomal świętym. A tak właśnie, oddzielając "po szwie" dobro od zła raczyła kula armatnia rozpołowić imć wicehrabiego: po lewej stronie był całkowicie zły, po prawej zaś aniołek.... I w związku z tym potem jeden wszystko zabijał i niszczył - po prostu przepoławiał - a drugi leczył, kleił i miał wyłącznie święte myśli. No i co z tego? "To trzeba zszyć" - mówi mama. "Nie, to trzeba skleić" - oponuje tata. Czytanka dla Janka. OMG. Wątła, nieduża książeczka, a tak mnie nudziła, że czytałem ją dwa tygodnie.
Dla zobrazowania swego konceptu o konsekwencjach rozdzielenia zła i dobra, więc także moralnego życia i moralnego upadku, autor ukazuje też dwie skrajnie różne społeczności, byśmy widzieli, jak owa czarno-białość przekłada się na stosunki społeczne. Z jednej więc strony mamy wioskę Col Gerbido [1] - założoną na nieużytkach przez hugenockich uciekinierów z Francji (akcja więc musi się toczyć już po odwołaniu edyktu nantejskiego we Francji w 1685 roku, a przed 1699, kiedy Turcy się wycofali z Europy), którzy się tylko modlą i bardzo ciężko (i bez żadnych efektów) pracują. "Niezbyt biegli w rozeznaniu, co jest grzechem, a bojąc się zbłądzić, mnożyli bez końca wszelkie zakazy i śledzili bacznie, czy nie dostrzegą najlżejszej bodaj oznaki jakiejś grzesznej intencji" s. 44 - po prostu protestanci. Sami się izolują od innych wierząc, że tylko oni posiedli prawdę i prawdziwego Boga. Jako drugą skrajność autor przedstawia nam wioskę trędowatych, którzy, nie mając nic do stracenia, bo i tak są odrzuceni przez "normalną" część ludzkości, zbijają bąki, żyją z żebractwa, zajmując się poza tym tylko tańcem, muzyką, pijaństwem i seksem. Obie społeczności są wyrzutkami, których się omija z daleka. Wniosek autora? Cnota i złość są jednakowo nieludzkie. (s.101)
Bo kto ma pożytek z takich skrajności? No nikt. Nawet wiejska dziewka (Pamela) nie chce zbyt dobrego wicehrabiego, bo ten uważa, że miłość między kobietą i mężczyzną polega tylko na tym, by spełniać razem dobre uczynki (s.82)...
Można by się zastanawiać, jaka jest funkcja takiej figury, tego rozdzielenia, po co ono jest autorowi? A ten usłużnie to wyjaśnia. Otóż obaj przepołowieni zdają sobie sprawę, że to, co się im przytrafiło, otwarło im oczy. Złemu (we włoskim oryginale Gramo) przepołowienie uświadomiło, że gdy był zdrowy i cały nie dostrzegał tego co niepełne i kalekie, a będąc okaleczonym uważa się za osobę głębszą i bogatszą, gdyż "piękno, mądrość i sprawiedliwość mieszczą się w tym tylko, co jest rozdarte."(s.55) Jest okrutny i nieszczęśliwy, ale uważa, że tacy powinni być wszyscy, by byli "głębsi". Więc ich rani i przepoławia. Z kolei dobra połowa hrabiego (w oryginale pod imieniem Buono) uważa, że gdy był niepodzielony, był ślepy i głuchy na ludzką niepełność i ból, a teraz "czuje braterstwo z wszystkimi kalectwami i brakami tego świata" (s.81) i chce leczyć jego rany. Czyli zranienie wywołuje w człowieku dwie postawy: chęć, by "okaleczyć innych, by byli cierpiący jak ja" lub "współczuć i pomagać innym, bo są kalekami jak ja". Być może to wniosek, do jakiego autor doszedł po okrucieństwach II wojny światowej (powieść powstała w 1952 roku), choć walczył tylko w komunistycznej partyzantce - przed mobilizacją do faszystowskich oddziałów republiki Salo dekował się, za co osadzono jego rodziców w obozie.
Oprócz tych dwóch czarno-białych autorskich projekcji bohaterem książki jest jeszcze narrator - pewnie około dziesięcioletni wówczas chłopak, który szwenda się po okolicy, ponieważ jako "urodzony szlachetnie" nie ma żadnych obowiązków. Z nudów często dołącza się do zajęć angielskiego lekarza Trelawneya, który nienawidzi swego zawodu i unika jak może ludzi, brzydząc się koniecznością ich leczenia. Za to uwielbia alkohol (rum). Taak, doktor jest najwyraźniej jedyną w tej powieści postacią z życia wziętą. Obie postacie rozumieją się, bo Trelawney, jak ów chłopiec-narrator, ucieka od odpowiedzialności w swe hobby obserwowania motylków i przyrody. W ucieczce przed dorosłością, poznawszy kogoś, kto się od niej skutecznie miga, chłopiec-narrator chciałby się z nim zabrać do Anglii...z kapitanem Cookiem, którego statek przepływa akurat obok. [Tu dygresja dla czytających ze zrozumieniem: James Cook wracał z pierwszych swych wypraw w 1771 i 1775, natomiast z trzeciej wyprawy nie wrócił, umierając po drodze w 1779 - jego statek wrócił rok później, ale już bez niego... Widzimy więc, że ramy czasowe powieści walą się autorowi już całkowicie.] Zresztą, alkoholizm to też najprostsza ucieczka od odpowiedzialności i dorosłości.
Cała opowieść snuta jest z perspektywy czasu, który już upłynął. Trochę mętna i mało przekonująca przypowieść.
[1] W północnych Włoszech stosunkowo często spotykany toponim "gerbido" rzeczywiście oznacza tereny nieurodzajne, podmokłe - wrzosowiska, a obok dawnego Gerbido, dziś na przedmieściach Turynu, istnieje nawet folwark Roccafranca, założony W XVI w. przez franciszkańskie Stowarzyszenie Niepokalanie Poczętej, sprzedany następnie w 1734 księciu Lorenzo Ballardowi... Może więc jest coś na rzeczy? Może jest w tym jakieś ziarnko prawdziwej historii? Calvino studiował w Turynie.