Kiedy literatura zagląda za kulisy prawdziwego życia, porusza nas wówczas najsilniej. Przeglądamy się w perypetiach bohaterów, dostrzegając w ich historii swoje własne doświadczenia. Uśmiech za uśmiech, smutek za smutek i wreszcie łzy, które płyną tymi samymi dolinami naszych twarzy. Takie właśnie emocje wywołuje “Wyśniony koncert” Anny Bałenkowskiej. Piękna, głęboka, romantyczna i nienachalna opowieść, która zaprosiła mnie do siebie niczym pierwsze takty ulubionego utworu.
“W życiu liczą się tylko te krótkie momenty, które stają się naszymi punktami odniesienia w chaosie zwykłej codzienności”.
Nigdy nie przypuszczałem, że świat muzyków może być tak fascynujący, a przy tym bezwzględny. Powieść Bałenkowskiej to świadectwo relacji, jakie panują w świecie artystów, a także ciemnej strony ich życia zawodowego. W mojej głowie długo pobrzmiewały refleksje Clary - “Nie wierzyła w szczere relacje zawodowe. Szczególnie wśród artystów. Chyba najbardziej zindywidualizowanej, zadufanej w sobie i nieszczęśliwej grupie społecznej” - i Rosalii - “Nie pamiętała, kiedy miłość do muzyki przerodziła się w obowiązek, a pasja w trudne i żmudne rzemiosło”. Wciąż zadaję sobie pytanie, czy wielkich artystów od tych przeciętnych odróżnia właśnie ta różnica w perspektywie, o której myślała Rosalia.
“Niekiedy czekanie trwa tak długo, że zapominamy o celu, do którego dążymy. A ten z czasem zmienia swój kierunek”.
“Wyśniony koncert” to budząca nieustanne zaciekawienie powieść podróżnicza, która przeniesie Cię do wielu barwnych miejsc. Mojego serca bynajmniej nie skradły Walencja, Rzym, Londyn czy Barcelona, ale Kraków lat 1967 - 1968. Urokliwy Salwator, planty, Wawel, Filharmonia, ulice Grodzka i Zwierzyniecka, a wreszcie Rynek Główny i Teatr Słowackiego. Miejsca, które tak dobrze znam zyskały nowe oblicze i chyba już zawsze będę widział pośród nich Antoniusza Dobrowolskiego.
“Jak wielu ludzi porzuciło prawdziwą miłość i całe życie spędziło w jej cieniu, z osobą, którą tylko lub aż próbowało pokochać?”
Anna Bałenkowska podejmuje tematykę samotności człowieka, która dla jednych bywa twórczym natchnieniem, a dla innych trucizną życia. Opowiada o sile przyjaźni ponad pokoleniami i jej znaczeniu dla przetrwania najtrudniejszych życiowych perturbacji. Wreszcie rozlicza bohaterów z ich młodzieńczej naiwności i błędów, których skutki zmieniły całe ich życie. Robi to jednak w sposób absolutnie unikalny, zamieniając gorycz w namysł i dając czytelnikowi nadzieję. Bałenkowska wierzy w marzenia, pielęgnuje determinację w dążeniu do ich spełnienia, zwłaszcza wbrew przeciwnościom losu. “Wyśniony koncert” to również, a może przede wszystkim, opowieść o miłości i tym, że nie istnieje dla niej zastępcza siła, ani atrapy. Raz doświadczona i przeżyta już zawsze będzie kontrastować z wszystkim, czym człowiek usiłuje ją zastąpić, by ukoić swój ból.
“Z chwilą gdy się poddajemy zaczynamy umierać za życia”.
Autorka stworzyła historię poruszającą niczym słynny “Gambit Królowej” zastępując szachy instrumentami. To książka pełna prawdziwego życia, namalowana wszystkimi jego kolorami i przepełniona mądrością. Przemyślenia i refleksje Anny Bałenkowskiej, ukryte w słowach i losach jej bohaterów, zapisałem w najważniejszym ze swoich notesów i jestem pewien, że wiele razy będę do nich wracał. To jedna z tych powieści, które spoczywać będą na regale z podpisem “książki, które zmieniły moje życie”.
“Bo często świat chce nam o czymś powiedzieć, a my spoglądamy jedynie na cholewki naszych butów”.