Często można usłyszeć narzekania na polski horror literacki. Że niby niewielu mamy ‘rasowych’ autorów grozy, a jeśli już się jacyś znajdą, to ich dzieła nie są najwyższych lotów. Przedstawiam Wam zatem Łukasza Orbitowskiego, rodzimego twórcę horrorów i jednocześnie wielką nadzieję polskiej grozy. Kto jeszcze nie czytał żadnego dzieła tego pana, to niech biegiem leci do najbliższej biblioteki lub księgarni i nadrabia zaległości, bo człowiek ten naprawdę zna się na rzeczy.
Kuba i Konrad to dwaj najlepsi przyjaciele z krakowskiego Kazimierza. Akcja powieści rozpoczyna się w tzw. roku zero, czyli w okresie wielkich przemian ustrojowych, jakie miały miejsce na przełomie lat 80-tych i 90-tych w Polsce. W jednej z zapyziałych krakowskich podstawówek dochodzi do tajemniczej zbrodni. Epizod ten zostawi niezatarte piętno na Kubie i Konradzie. Odtąd chłopcy zostają obdarzeni darem widzenia rzeczy niewidzialnych i jednocześnie niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. A to dopiero początek niesamowitych wydarzeń, które czekają na obu chłopców. Wkrótce przyjdzie im stawić czoła prawdziwym duchom.
„Tracę ciepło” to pierwsza tak pokaźnych rozmiarów powieść Łukasza Orbitowskiego. Jest to dzieło ze wszech miar udane, pełne emocji, czarnego humoru oraz rzecz jasna grozy. Drobiazgowe, plastyczne opisy i przezabawne porównania wpisują się w charakterystyczny styl Łukasza Orbitowskiego. Ale to opasłe, bo liczące prawie pięćset stron tomiszcze to nie tylko horror. To również piękna opowieść o dorastaniu, miłości i męskiej przyjaźni.
Książka składa się z kilku części, w których główne skrzypce odgrywają osoby Konrada i Kuby. Mi osobiście najbardziej przypadł do gustu pierwszy epizod w krakowskiej podstawówce, świetnie oddający ducha tamtych czasów. Szkolne utarczki, pierwsze miłosne wzdychania i cały okres dorastania zostały świetnie sportretowane przez autora powieści. Momentami robi się bardzo sentymentalnie, jednak mnóstwo jest w tym dobrego humoru. Do tego cała plejada postaci, od szkolnych łobuzów, nękających słabszych aż do zwykłych kozłów ofiarnych sprawia wrażenie żywcem wyjętej z polskiej rzeczywistości. A dalej jest jeszcze lepiej...
Autor „Tracę ciepło” zadbał również o każdy szczegół panoramy krakowskiego Kazimierza. Tu i ówdzie pojawiają się w książce stragany z pirackimi płytami i kasetami, pierwsze kiczowate okładki zagranicznych horrorów, stare kamienice. Myślę, że wiele czytelników odnajdzie w tej prozie jakiś fragment własnych życiowych doświadczeń. Łukasz Orbitowski jest naprawdę dobrym obserwatorem życia społecznego. Mimo to, niektóre motywy wydają się być nieco przesadzone, czy wręcz groteskowe. Mam tu na myśli szczególnie przygodę z kieleckim kierowcą autobusu. Czytając ten fragment niemalże płakałem ze śmiechu, a słów „panowie magnaci” na pewno długo nie zapomnę. Cały podrozdział „Autobus na bezdrożach” to jedna wielka beczka śmiechu. Trzeba mieć naprawdę świetny zmysł obserwacji i do tego fantazję, żeby wymyślić coś takiego.
Momentami można odnieść wrażenie, jakoby nie wszystkie historie idealnie komponowały się ze sobą. Jednak po przeczytaniu całości, zarzuty te znikają szybciej niż się pojawiły.
„Tracę ciepło” zaskakuje niemal na każdym kroku. Oryginalny pomysł, świetnie naszkicowane postacie, spora dawka humoru i sprawny warsztat literacki sprawiają, że powieść Łukasza Orbitowskiego jest prawdziwą perełką na polskiej scenie grozy. Nie można jednak zapominać, że z kart tej książki nie wyziera jedynie strach i przerażenie, ale jest to także świetna powieść obyczajowa, mimo całej otoczki ghost story. Widać, że te dwa lata, które poświęcił krakowski pisarz na napisanie „Tracę ciepło” nie poszły na marne. Póki co, książka ta jest najlepszym osiągnięciem w całej twórczości Łukasza Orbitowskiego. Czyta się naprawdę szybko i nie żałuje się żadnej złotówki wydanej na tą pozycję.