„Towarzystwo Ochrony Kaiju” to jedenasta książka z cyklu „Wymiary”, którą przeczytałam, oraz druga autorstwa Johna Scalziego po „Wojnie starego człowieka”. Można więc było przypuszczać, że wiem, czego się spodziewać. Jednak tytuł ten przyniósł kilka zaskoczeń i nie wszystkie okazały się przyjemne.
Pierwszym było umiejscowienie akcji współcześnie w 2020 roku, czego nie spodziewałam się ani po tytule, ani po okładce powieści. Autor zgrabnie nawiązał do ówczesnych wydarzeń związanych z pandemią COVID-19 i jej konsekwencjami – utratą stabilności finansowej oraz niepewnością jutra. W takich warunkach nie dziwi, że Jamie, główny bohater, przyjmuje specyficzną, owianą tajemnicą, lecz bardzo intratną pracę na nieprzyjaznej Grenlandii. Co w rzeczywistości będzie oznaczała praca z dużymi zwierzętami i jak bardzo okaże się niebezpieczna?
Schodząc pod lód Grenlandii, przechodzimy do innego świata, którego potencjału autor jednak nie wykorzystał w pełni, skupiając się bardziej na wartkiej akcji i zabawnych dialogach między bohaterami niż na jego przedstawieniu. Na plus zaliczam istotną rolę osoby niebinarnej, choć dla niektórych może być to problematyczne ze względu na ograniczenia języka polskiego w tym zakresie.
Podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych jest jednoznaczny. Mimo to autor bardzo sugestywnie i z dużą wnikliwością ukazał bezwzględność, butę i przerośnięte ego bogatego człowieka, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swoje cele, nawet kosztem narażenia Ziemi i jej mieszkańców na niebezpieczeństwo.
Mimo tego nie jestem w stanie ocenić tej książki podobnie wysoko jak innych z tego cyklu i po jej lekturze zadałam sobie pytanie, czy powinna w ogóle do niego trafić. „Wojna starego człowieka” autora na tle „Towarzystwa Ochrony Kaiju” wypada dużo bardziej dojrzale i jest zdecydowanie lepiej dopracowana fabularnie. Myślę, że lekturę tej drugiej doceni młodzież, bo styl ewidentnie celuje w tę grupę wiekową, oraz osoby, które po fantastyce oczekują przede wszystkim dobrej rozrywki.
Ta pozycja nieco mnie zawiodła i oceniam ją najniżej spośród wszystkich książek przeczytanych w cyklu „Wymiary”, ale w najbliższym czasie planuję sięgnąć po „Zielonego Marsa” (zanim pojawi się marcowa premiera „Błękitnego Marsa”). Mam nadzieję, że książka ta zrekompensuje mi ten niedosyt.