Czytając to "dzieło" przypomniał mi się taki dowcip:
Rabi, rabi pomóż co robić? Mój syn nie umie pić i nie umie grać w karty.
Eee, no nie przesadzaj Mosze to chyba dobrze, że on tego nie umie?
Taa, rabi, tyle że on nie umie pić a pije i nie umie grać ale gra.
Autor tegoż potworka nie umie pisać powieści ani tym bardziej wierszy, niestety nie umie się też powstrzymać aby tego nie robić i niech mu tam, długopis się nigdy nie wypisze, a papier będzie cierpliwy. Tylko czy trzeba to od razu wieźć do drukarni i uraczyć brakiem talentu bogu ducha winnych czytelników.
To moje drugie spotkanie z samopublikacją i jak na razie jestem tą formą wydawniczą szczerze przerażony.
Bohaterowie tego tworu nie są nawet dwuwymiarowi, akcja jest prostolinijna i aż jestem zdziwiony, że książka w której się to znalazło zachowała trzy wymiary. Jedyne co w niej jest dobre, że nie jest zbyt gruba ale i tak przebrnięcie przez te dwieście pięćdziesiąt stron to męka. Chciejstwa jest tyle, że żeby jakoś uzmysłowić szczęście głównego bohatera, to trzeba by trafić szóstkę w totka z pięć razy pod rząd. Ale nie skreślając i opłacając kupon, tylko znajdując już opłacony przez kogoś innego. Ciągłe powtórzenia, Stan (główny bohater) to, Stan tamto i jak najbardziej Stan owo. Poczucie humoru, gdzieś tak na poziomie piętnastolatka, porównania i podejście do spraw erotyki jak trzynastolatek, zgroza "pocałowała go prosto w usta". Już nic nie napiszę o podejściu do związków, kobiet i seksu.
Sheldon Cooper niestety miał rację, geologia to nie nauka. Wykształcony geolog nie jest w stanie odróżnić szmaragdów od farbowanego na zielono szkła. Co miłośnikom chmielowego trunku daje możliwość niskonakładowych prezentów dla ukochanej kobiety. Stłuc butelkę, ładnie oszlifować i wkleić do taniego pierścionka i oto mamy drogocenny pierścień po babci (się nie wyda, aż do wyceny w lombardzie). Swoją drogą ciekawe ile kobiet nosi dumnie swoje szklane szmaragdy.
Wierszydła to osobna kategoria w tym "dziele". Uczęszczałem do technicznej szkoły ale uwierzcie, że poezja wydrapana w męskich toaletach, była znacznie wyższych lotów. Najlepiej (zwłaszcza jedną z fraszek) zobrazowałby znany rysunek Andrzeja Mleczki (ale w dobie praw autorskich i pokrewnych nie chce mi się ubiegać o zezwolenie na jego zamieszczenie) jak chcecie zobaczyć wpiszcie w wyszukiwarkę "obywatelu nie (tu nazwa ostrej przyprawy w postaci małych czarnych ziarenek, dodawana do wszystkiego, może poza bitą śmietaną, świeżo zmielona) bez sensu". Szkoda, że autor go nie widział.
Tak się już od dawna nie pisze, o ile kiedykolwiek się tak pisało. Wtórne, bzdurne, ciężkostrawne i zwyczajnie nudne "dzieło". Choć w dobie kilkudziesięciu szarych ryjów, taki romantyczny (o ile znacie bajkę o romantyku) drań (a jak wiadomo drań kocha bardziej) może się jakimś niedopieszczonym paniom spodobać, ale ja im szczerze nie zazdroszczę. Polecam jako pokutę i jak ktoś się lubi umartwiać 2/10. Swoją drogą, gdzie są ekolodzy jak dochodzi do takiego marnotrawstwa papieru. Autor powinien zasadzić przynajmniej sto drzew na swój koszt.