„Letni deszcz jest wart tyle, ile deszcz pocałunków”.
Bernard Dumont
Tytuł powieści nawiązuje do dzieła sztuki, o którego posiadaniu marzy bohaterka książki. Istnieje ono naprawdę — polecam je wyszukać i obejrzeć. Może zakochacie się w nim jak ona?
Mam ogromną trudność z ocenieniem tej pozycji. Z jednej strony bardzo przyjemnie mi się ją czytało, z drugiej dostrzegam wiele negatywnych, a może wręcz szkodliwych elementów w jej treści.
Skupię się zatem na plusach i minusach, zaczynając od tych pierwszych, bo jest ich, zdaje się, mniej.
Muszę przyznać, że książka Monici Murphy pt. „A million kisses in your lifetime” stanowiła idealne guilty pleasure. To nieskomplikowana, przewidywalna historia miłosna, którą czyta się niesamowicie lekko i szybko. Myślę, że gdybym miała więcej czasu, byłabym w stanie przeczytać ją w jeden dzień.
Zdecydowałam się na jej przeczytanie ze względu na jeden z moich ulubionych tropów w powieściach romantycznych, mianowicie – friends to lovers.
Bohaterowie, choć nie bardzo skomplikowani, wydali mi się autentyczni i szybko się do nich przywiązałam. Rozumiałam ich motywy i postępowanie, choć niekoniecznie się z nimi zgadzałam. Co prawda nie polubiłam ich, ale nie wszystkie postacie muszą przypadać nam do gustu.
Bohaterowie drugoplanowi, choć nie poznajemy ich zbyt dokładnie, również dobrze, moim zdaniem, uzupełniają fabułę.
Bardzo spodobało mi się, że autorka stworzyła do książki playlistę. Jest to ostatnio dość częstą praktyką i świetnie umila czytanie, a także tworzy odpowiedni do historii klimat.
Cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywy. Minusy jednak są na tyle poważne, że nie mogę ich zignorować i skupić tylko na przyjemności płynącej z czytania.
Pierwszym poważnym zarzutem jest, charakter bohaterów, bo choć, jak wspomniałam wcześniej, byli autentyczni, to jednocześnie dość problematyczni.
Crew Lancaster, to bogaty osiemnastolatek, którego rodzina jest właścicielem szkoły średniej, w której toczy się akcja. Jest zdemoralizowanym bucem, który myśli tylko o zaliczaniu panienek. Jest szowinistą i mizoginem, który kobiety traktuje jak zabawki. Jego głównym celem jest zdeprawowanie głównej bohaterki.
Wren, prawie osiemnastoletnia uczennica, słynie z tego, że jest niewinna. Niegdyś wszystkie dziewczyny ze szkoły podążały jej śladem. Z czasem jednak uległy chłopcom, za co ona mocno je potępia. Złożyła śluby czystości na dziwnej, rodzinnej uroczystości i ma nadzieję ich dotrzymać. Jest przy tym niesamowicie naiwna i dziecinna.
Kolejnym problematycznym elementem fabuły są podwaliny związku nastolatków. Crew jest zauroczony Wren, ale tylko dlatego, że jest niewinna. Chce ją zdobyć i zdemoralizować. Być pierwszym i napawać się z tego powodu dumą. Ona natomiast początkowo jest przekonana, że chłopak jej nienawidzi, bo ciągle posyła jej nieprzyjemne spojrzenia. Wszystko zmienia się, jednak gdy zostają przypisani do wspólnego projektu i spędzają ze sobą więcej czasu.
Kolejnym, największym chyba zarzutem, jaki mam do autorki, to normalizowanie mole*towania. Chłopak w pewnym momencie napastuje dziewczynę, łapiąc ją za pierś, w celu zastraszenia jej i/lub w ramach flirtu, po czym wmawia jej, że jej się to podobało. Jest to dla mnie absolutnie niedopuszczalne. Usprawiedliwianie takich zachowań jest szkodliwe i nie powinno mieć miejsca. Nawet jeśli jest to tylko fikcja literacka.
Następnym okropnym wątkiem, jest ten dotyczący nauczyciela sypiającego z uczennicami. Z historii wynika, że cała szkoła wie o poczynaniach jegomościa, ale jakoś nikt nie zgłasza tego faktu odpowiednim instytucjom.
Później jest nieco lepiej. Związek Wren i Crew rozwija się, mamy słodką (Hallmarkową wręcz) historię miłosną, przeplataną mniejszymi lub większymi trudnościami. Jednak kiedy chłopak osiąga swój pierwotny cel, zaczyna traktować dziewczynę jak swoją własność, o czym mówi jej wielokrotnie wprost. Natomiast ona jest tym absolutnie zachwycona. Związek jest totalnie toksyczny, choć doprawiony szczyptą słodyczy.
Widząc opinie młodych czytelniczek, na które się natknęłam, wiem, że są książką absolutnie zachwycone, a Crew jest jedną z ich wielkich książkowych miłości.
Z jednej strony jest to dla mnie alarmujące, z drugiej jednak, kim jestem, żeby osądzać, kiedy moją „miłością życia” jest Damon Salvatore? A mimo to, omijam „red flagi” w prawdziwym życiu i potrafię odróżnić fikcję literacką od rzeczywistości.
Jako że książka jest dedykowana czytelnikom dorosłym (18+), wierzę w ich mądrość i pozostawienie miłości do toksycznych bohaterów tylko w świecie książek i filmów.
Nie wiem, czy mogę Wam tę pozycję polecić. Mam jednak nadzieję, że wyrażając swoją opinię, ułatwię Wam podjęcie decyzji, czy chcecie ją przeczytać.