Miałam ostatnio niewątpliwą przyjemność zapoznać się z książką pana Jarosława Rabendy pod tytułem „Testament lubieżnika”. Autora kojarzyłam bardziej jako aktora i nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wydał kolejną już powieść i muszę przyznać, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Było to moje pierwsze spotkanie z jego twórczością, jednak zdecydowanie muszę nadrobić braki w tym zakresie, chociażby z tego względu, że główny bohater „Testamentu lubieżnika” pojawił się już wcześniej w powieści „Kiedy ślepiec płacze”, a bardzo polubiłam jego życiowe dylematy i przemyślenia.
„Testament lubieżnika” przyciąga już samym tytułem i prowokującą okładką – na mnie takie odważne połączenia działają jak magnes, od razu zadaję sobie pytanie co z tego wyniknie, jak daleko autor się posunie, jak bardzo nietuzinkowa to będzie książka. Kim jest ten tytułowy lubieżnik i czemu ma służyć postać Chrystusa z wyrazistą pięścią nad kobiecą dolną częścią ciała.
Cóż, okazuje się, że nasz tytułowy lubieżnik to bardzo wrażliwy i empatyczny chłopiec o imieniu Bożydar. Ktokolwiek mu to imię wybrał zapewne z intencją traktowania go jak daru od Boga, nie mógł się bardziej pomylić. Dzieciństwo chłopca było niesamowicie traumatyczne, po śmierci ostatniej życzliwej mu osoby jaką był jego dziadek, pozostawiony na wychowanie despotycznej kobiety – dopiero co poślubionej babki, z którą nie łączyły go żadne więzy krwi, przez wiele lat był katowany, bity przemyślnymi narzędziami, zmuszany do wielu godzin klęczenia przed uszkodzonym – wykoślawionym wizerunkiem Chrystusa, aby przebłagać go za najdrobniejsze występki jakie tylko zauważyła „pół-babka”. Nie daj Boże, aby tak porządnie wychowywany chłopiec miał chociażby pomyśleć o czymkolwiek cielesnym – toż to ohyda, lubieżność, najgorsza obraza Boga. Musi zostać przykładnie ukarana, a Chrystus przebłagany (nawiasem mówiąc była to misja niewykonalna, bo na zapytanie pół-babki, czy już się nie gniewa, nigdy nie odpowiadał). Wizja wyjazdu do internatu musiała jawić się Bożydarowi jak wybawienie.
Nic dziwnego, że w późniejszym życiu Bożydar niespecjalnie lubi używać swojego imienia, a nawiązanie zdrowej relacji z kobietą jest, delikatnie mówiąc, niemal graniczące z cudem. Pseudo – wizerunek Boga, który nigdy nie daje się przebłagać i tylko zaciska gniewną pięść również piętnuje życie Bożydara vel Filipa.
Mimo skrzywionego dzieciństwa Bożydar potrzebuje relacji z drugim człowiekiem, wbrew pozorom nie tylko w celach zaspokojenia popędu seksualnego. Potrzebuje rozmowy, zrozumienia, niekoniecznie zbywających go odpowiedzi „jak chcesz”. Nawiązuje je z różnymi kobietami, często odbiegającymi od jego wyidealizowanych oczekiwań i z różnym skutkiem. Nie zawsze wie, jak się odnaleźć, ale walczy o siebie, o swoje marzenia, o miłość i akceptację.
Testament lubieżnika wywołał u mnie mnóstwo przeróżnych emocji. Doprowadził mnie do łez - zarówno tych ze śmiechu jak i wzruszenia. Sceny seksu opisane są po prostu rewelacyjnie – nie znajdziemy tu typowych opisów z współczesnych książek, gdzie każda intymna sytuacja jest niemal kolejną kalką z Greya.
Styl pana Jarosława Rabendy bardzo mi odpowiada – czyta się lekko i szybko bez zbędnych i męczących wywodów. Jednocześnie czytając odnosimy wrażenie, że autor szanuje czytelnika – pisze o relacjach, wartościach i szukaniu siebie, ale w taki sposób, że chcemy poznać tę historię, a książka staje się nieodkładalna. Ta powieść prowokuje, intryguje a wszystko to napisane z polotem i dużą dozą ironii i sarkazmu. Polecam nie tylko mężczyznom, myślę, że, taka zmiana punktu widzenia będzie niesamowicie interesująca dla wielu kobiet, które w części zachowań partnerek Filipa mogą odnaleźć siebie czy też swoich partnerów.