Muszę przyznać, że "Szczurzy szlak" pozytywnie mnie zaskoczył. Owszem, książka ma parę mankamentów, ale fabularnie nie mogę jej nic zarzucić i jest dla mnie o wiele ciekawsza od swojej poprzedniczki. W "Sierocińcu janczarów" spodobał mi się sposób, w jaki Autor opisywał wydarzenia rozgrywające się w przeszłości i to właśnie z tego powodu sięgnęłam po jego najnowszą powieść. Od razu zaznaczę, że aby przeczytać o nowych przygodach dziennikarza Rafała Terleckiego konieczna jest znajomość poprzedniej książki.
Ale przejdźmy do konkretów: tym razem są tylko dwie linie czasowe, więc powieść jest po prostu łatwiejsza w odbiorze. Wydarzenia rozgrywające się podczas drugiej wojny światowej są dla mnie ciekawsze. Autor w bardzo interesujący sposób opisuje historię Howańskiego i wszystkich osób zamieszanych w jego "zaginięcie". Z niecierpliwością czekałam właśnie na rozdziały z przeszłości, a moim małym marzeniem jest by Piotr Gajdziński napisał powieść, której akcja rozgrywałaby się w całości podczas wojny lub wcześniej, bo to właśnie wtedy ujawnia się jego największy talent.
Tym razem wydarzenia współczesne zainteresowały mnie bardziej niż miało to miejsce w przypadku poprzedniej powieści. Mam wrażenie, że o wiele więcej się działo, a całość została bardziej przemyślana i tym razem "współczesność" nie była tylko dodatkiem do wydarzeń z przeszłości, ale w pewien sposób równorzędnym partnerem, dzięki czemu łatwiej można było zaobserwować powiązanie i wpływ jaki jedne zdarzenia mają na drugie, nawet gdy dzielą je dziesiątki lat.
Niestety, ponownie mam problem ze sposobem w jaki Autor podchodzi do alkoholu. Przez niemal 140 stron nie było tak źle, bo owszem alkohol pojawiał się, ale już nie tak nachalnie jak było to w "Sierocińcu janczarów". Ale właśnie wtedy Autor "uświadomił" sobie, że jego bohater za mało się nawadnia i trzeba temu zaradzić. A zatem Terlecki umila sobie samotny wieczór spijając się do nieprzytomności i to tak, że ma problem z dojściem do łazienki. Resztę możecie sobie wyobrazić... I od tego momentu alkohol płynie szerokim strumieniem. Bo w powieści piją wszyscy! Nie wiem czy Autor po prostu powiela stereotyp o Polakach czy sam otoczony jest przez osoby nadużywające alkoholu, ale mnie w pewnym momencie zaczynało drażnić, że w powieści nie sposób przeprowadzić rozmowy bez alkoholu. Warto też dodać, że bez względu na to czy główny bohater był pijany czy "tylko" na kacu nie przeszkadzało mu to w prowadzeniu samochodu. Zresztą czytanie smsów też mu nie przeszkadzało... A wszystko to podane w bezrefleksyjnej formie jak coś tak naturalnego jak oddychanie.
Kolejny mankament to dwa małe błędy logiczne/nieścisłości. Nie mają one wpływu na rozwój wydarzeń, po prostu odnotowuję fakt, że w ogóle się pojawiły, bo należę do tej kategorii czytelników, która zwraca uwagę na takie rzeczy z tej prostej przyczyny, że strasznie wybijają mnie z rytmu czytania.
Nawet mając na uwadze tę drobne niedociągnięcia muszę przyznać, że powieść mocno mnie zaintrygowała i czytało mi się ją w znacznej mierze znakomicie. Autor ma interesujący styl, a przeplatanie osi czasowych dodatkowo podsycało moją ciekawość, co prowadziło do tego, że trudno mi było się od lektury oderwać. Zdecydowanie zapisuję Piotra Gajdzińskiego na prywatnej liście pisarzy, po których książki będę w przyszłości sięgać.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Muza.