Napisanie powieści o miłości, która nie zachodzi o bycie sztampową oraz przewidywalną to sztuka. Rozpisanie relacji między bohaterami tak, by nie zniesmaczyć potencjalnego czytelnika to godna podziwu umiejętność. Z kolei ukazanie romantycznego uczucia między dwójką osób, niepełnoletnią dziewczyną a dorosłym mężczyzną to już kontrowersja. A gdy mam do czynienia z taką właśnie historią, czuję się w pewnym stopniu zaintrygowana książką, jak i nią zniesmaczona.
„Kocham cię. Przestań istnieć.” Dawid jest dwudziestopięcioletnim mężczyzną. Ona, Kaśka, jest piętnastoletnią dziewczyną. Pewnego dnia pod napływem impulsu wyruszają w podróż po Polsce, gdzie na swojej drodze napotykają różnych ludzi z zupełnie obcych im światów. Spotykają dresiarzy, bogate emerytki, aktorów porno czy też świadków Jehowy. Wspólna wyprawa konfrontuje ich z rzeczywistością, dorosłością oraz z miłością, które każde z nich odczuwa w zupełnie inny sposób. „Proszę, i tak wykrwawię się zaraz na śmierć, więc po co, ty chudy, mały, blady morderco, Charlesie Mansonie z gimnazjum, po co, skoro mam już dwadzieścia ran kłutych, dostaję jeszcze jedną?” Jest to moje drugie spotkanie z prozą Jakuba Żulczyka, jednak pierwsze zakończone sukcesem. W międzyczasie sięgnęłam po „Czarne słońce” tegoż autora, lecz tę akurat lekturę odkładam sobie zdecydowanie na później. „Zrób mi jakąś krzywdę” to debiut literacki pisarza i choć spotkałam się ze skrajnymi opiniami na jej temat, nie będę dokładać swoich trzech groszy do zmieszania książki z błotem. Powód jest dość prozaiczny. Mianowicie jestem nią zarówno zaintrygowana, jak i zniesmaczona tym, co w niej wyczytałam. Zanim jednak przejdę do wyjaśnienia, na czym to dokładnie polega, zacznę od tego, iż bardzo odpowiada mi styl, jakim powieść została napisana. Wulgarny język, bezpośredniość oraz mnogość nawiązań do popkultury sprawia, że całość odbiera się dosyć prosto i zarazem z pewną rezerwą. Z jednej strony autor opisuje nam uczucia Dawida względem Kaśki w sposób, powiedziałabym niemal poetycki, ukazując nam dziewczynę jak lalkę, posąg służący jedynie do podziwiania z daleka, by chwilę później wyklinać ją i jej zachowanie bezceremonialnie. Czytelnik momentami ma wrażenie, że nie nadąża za głównym bohaterem, z drugiej jednak strony po części rozumie motywy jego działania. Z kolei opis zachowania dziewczyny bardzo przypomina mi ten, jakim charakteryzują się właśnie nastolatki w podobnym wieku. To trudne do odtworzenia w powieści, biorąc pod uwagę to, że całość została napisana przez dorosłego mężczyznę, a sama narracja również prowadzona jest przez dziesięć lat starszego od bohaterki faceta. „Siadam na ziemi i zapalam papierosa, który smakuje jak czyjeś prochy prosto z urny. Jak pierwszy papieros po przebudzeniu.” I choć sama kreacja zarówno postaci, jak i styl, sposób prowadzenia narracji oraz nawiązania do kultury popularnej są naprawdę dobre i będę się tego trzymać, tak nie omieszkam nawiązać do tej najważniejszej tutaj relacji międzyludzkiej, relacji między dwudziestopięciolatkiem a piętnastoletnią dziewczyną. Nie da się ukryć, że pierwsze co może nam przyjść na myśl to „Lolita” Nabokova, choć to błędne zakładać, że pod względem romantyzmu są one do siebie podobne. W „Zrób mi jakąś krzywdę” nie ma tej stricte erotyki, która ukazana jest w powieści Rosjanina. Niemniej jednak samo to, że została tu opisana relacja romantyczna, nielegalna, zakazana, lecz zarazem niewinna budzi we mnie niesmak, który pewnie na długo ze mną pozostanie. Podsumowując, nie uważam, żeby to była dobra lektura dla każdego. Choć czyta się ją dosyć szybko, co zadziwia ze względu na sam sposób narracji, to podjęty tutaj temat może mocno zniechęcić niektóre osoby. W takim przypadku uczulam, by po nią nie sięgać. Spotkałam się z opiniami, że ten debiut jest najgorszą książką Jakuba Żulczyka. Być może tak jest. Skoro jednak mnie zachęciła do czytania pozostałych pozycji pisarza, wyobrażam sobie, że przy następnym spotkaniu będzie jeszcze lepiej i będę śmiało mogła dołączyć autora do mojej prywatnej listy najlepszych rodzimych pisarzy.