Najmłodsi stykają się z jego twórczością w wieku kilku, czasem kilkunastu lat. Czytając po raz pierwszy o przygodach Kajtusia, który chciał zostać czarodziejem lub Króla Maciusia najczęściej jeszcze nie wiedzą, że Janusz Korczak (właściwie Henryk Goldszmit) był żyjącym w czasach II wojny światowej lekarzem żydowskiego pochodzenia. Ta świadomość przychodzi po latach, a razem z nią ciekawość – jak Stary Doktór, który dawał dzieciom cukierki i opowiadał przepiękne bajki – radził sobie z życiem w getcie?
Książka Janusza Korczaka, Pamiętnik i inne pisma z getta, jest zbiorem tekstów tworzonych od maja do sierpnia roku 1942 przez człowieka, którego można opisać trzema słowami:
Wychowawca: jego pierwsza i najważniejsza rola. Całe dorosłe życie poświęcił jednej pasji i powołaniu. Prowadził Dom Sierot dla dzieci żydowskich w Warszawie, który został przeniesiony do getta, gdzie zmieniła się jego rola – stał się przytuliskiem. Korczak opuścił tę placówkę po trzydziestu latach pracy i objął stanowisko wychowawcy w Głównym Domu Schronienia. W swojej książce autobiograficznej on sam najpiękniej podsumował to, co spotkało go na ziemi: „Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga w młodości. - Daj mi, Boże, ciężkie życie, ale piękne, bogate, górne.”
Uczeń: będąc nauczycielem dla innych, nie przestawał słuchać tego, co mieli do powiedzenia i być może właśnie na tym polegała tajemnica jego sukcesu. Patrząc na chłopca, który dał zmarłemu porcję jedzenia, układał w głowie definicję uczciwości. Z zainteresowaniem przyglądał się dziecku twierdzącemu, że chce być czarodziejem – nawet jeśli wie, że to niemożliwe. To właśnie od najmłodszych mógł się czegoś nauczyć i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Niestety widział wśród nich też to, czym dotknięci byli dorośli: obojętność: „Leży na chodniku zmarły chłopak. Obok trzej chłopcy poprawiają sznurkiem lejce. – W pewnym momencie spojrzeli na leżącego – odsunęli się kilka kroków, nie przerwali zabawy.”
Człowiek: dokładnie taki, jak tysiące innych. Marzyciel, idealista, który codziennie patrzył na wszechobecne cierpienie. Pisał o chłodzie, głodzie, zarazach szerzących się wśród jego podopiecznych – tych najbardziej niewinnych dusz. W jego świecie śmierć w porównaniu z życiem była czymś łatwym. Niepewność i strach towarzyszące ludziom w trakcie wojny nie pozwalały o sobie zapomnieć nawet przy wykonywaniu najprostszych czynności: „Podlewam kwiaty. Moja łysina w oknie – taki dobry cel? Ma karabin. – Dlaczego stoi i patrzy spokojnie?”
Jego książka została podzielona na dwie części – pamiętnik, a także inne pisma. Pierwsza z nich jest autobiografią opowiadającą nie tylko o miesiącach spędzonych w getcie, ale całym życiu autora, jego poglądach i wielkich marzeniach. Druga z kolei ukazuje Korczaka w roli reportera. Tworzył on sprawozdania z działalności Głównego Domu Schronienia przy ulicy Dzielnej, gdzie trafiały małe dzieci. Obserwował cierpienie najmłodszych, przyglądał się sytuacji lekarskiej czy gospodarczej i – chociaż nie mógł się z tym pogodzić – musiał ją zaakceptować.
Pamiętnik nie został ukończony, ale czytelnik zna historię, która nie została w nim spisana. Korczak, podobnie jak znaczna część innych wychowawców, pozostał z podopiecznymi do końca, nie skorzystał z możliwości ucieczki. Zmarł w obozie w Treblince.
W Korczaku jest coś z dziecka. Opowiada, jakby chciał wspomnieć o tysiącu rzeczy w minutę. Myśli są urywane, wątki przeplatają się wzajemnie. Jedną zastępuje kolejna… Właśnie pod tym względem pamiętnik Starego Doktora z pewnością nie jest typową autobiografią. Jest w nim coś szczególnego, nieuchwytnego. To niezwykłe świadectwo życia człowieka, który walczył o szczęście swoich podopiecznych, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on jest w tej potyczce Don Kichotem. Patrzył na cierpienie najbardziej niewinnych istot, a jednak to go nie złamało. Zasłużył na szacunek i podziw. Jego dzieła zaś – zarówno pamiętnik, jak i te tworzone z myślą od najmłodszych – powinny być wciąż na nowo odkrywane.
Niesamowity człowiek, niesamowita książka.