„Przeklinam was! Przeklinam was! Niech wasze rody będą przeklęte aż do trzynastego pokolenia!” – zakrzyknął Jakub de Molay nim jego usta ogarnęły płomienie i tak to się zaczęło…
„Królowie przeklęci” – cykl siedmiu powieści historycznych cieszy się niegasnącą popularnością i przyciąga coraz to nowsze rzesze fanów. A wszystko to dzięki francuskiemu pisarzowi. Maurice Druon, bo o nim mowa, stworzył międzynarodowy bestseller traktujący o losach dynastii Kapetyngów. Jego powieści były wielokrotnie wznawiane i doczekały się dwóch ekranizacji. Ja także nie pozostałam obojętna wobec tego słynnego cyklu. Za sprawą Wydawnictwa Otwartego poznałam „Króla z żelaza”, „Zamordowaną królową” oraz „Truciznę królewską”. Zachęcona lekturą trzech pierwszych części z niecierpliwością wypatrywałam ukazania się kolejnych. Oto nadeszły. Dalsze losy francuskich władców poznajemy z IV tomu zatytułowanego „Prawo mężczyzn”.
Klątwa templariuszy nieustannie ciąży nad rodziną królewską. Ginie kolejny władca – Ludwik Kłótliwy. Spekuluje się iż został on otruty. Nim przebrzmią echa pogrzebu już zacznie się walka o tron. A chętnych jest wielu… Królem zostanie ten, kto nie cofnie się przed niczym. Do tego czasu Francja będzie miała aż trzech regentów, ale jak wiadomo, taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Kto zatem przejmie schedę, kto zdetronizuje rywali by zdobyć upragnioną koronę i za jaką cenę…?
Czwarty tom „Królów przeklętych” dostarcza czytelnikowi bogatej dawki dworskich intryg, spisków i batalii, ale nie tylko… Fabułę przeplatają także losy Marii de Cressay, która potajemnie poślubiła sieneńskiego bankiera i urodziła dziecko dość niefortunnie zamienione z Janem I Pogrobowcem. Wspominam o tym nie bez przyczyny, bowiem losy Marii i innych pobocznych postaci bardzo dobrze uzupełniają główne wątki powieści. Niejednokrotnie są nawet siłą napędową do dalszego czytania. Wskazują także, jak daleko sięgały intrygi zawiązane na dworze i jak zgubny wpływ miały na losy bogu ducha winnych obywateli.
Muszę przyznać iż czytając „Prawo mężczyzn” co jakiś czas zastanawiałam się, ile w tym jest historycznej prawdy, a ile literackiej fikcji. Mniej więcej prezentuje się to tak, że postacie z książki są barwniejsze od swoich rzeczywistych odpowiedników, czasami nawet w znacznym stopniu. Nie ujmuje to jednak książce na wartości, a i dzięki takiej koloryzacji czyta się ją ciekawiej. Oczywiście dokładne daty, miejsca, nazwy, czy wydarzenia stanowią główny szkielet fabuły, a wyobraźnia autora uzupełnia to, co nie jest do końca znane, albo takiego zabiegu potrzebuje. Wobec tego kolejny tom „Królów przeklętych” może być i ciekawym źródłem wiedzy i przyjemną lekturą.