"Tak właśnie przegrywasz Wojnę Czasu" to bardzo przewrotny tytuł i ta jego cecha dobrze pasuje do sposobu konstrukcji fabuły, w której romans udaje twardą naukową fantastykę. Czy może odwrotnie?
Początkowo nie wierzyłem, że historię wojny toczonej w rozgałęziających się liniach czasu można napisać w sposób sensowny, unikając błędów, zapętleń, paradoksów i braku sensu, wynikającego z możliwości zanegowania każdego zdarzenia przez cofnięcie się w czasy je poprzedzające. Sposób na ominięcie tego problemu okazał się zawstydzająco prosty. Amal El-Mohtar i Max Gladstone nie zajmują się w tej krótkiej powieści nauką i techniką, nie analizują wektorów przyczynowości, nie gubią się w szczegółach i nie podają recept czy wyjaśnień. Pokazują wierzchnią warstwę wojny czasowej nie oglądając się na jej mechanizmy, zaplecze techniczne czy logistykę, sprytnie maskując brak wyjaśnień poprzez przedstawianie wydarzeń z osobistej perspektywy dwóch agentek przeciwstawnych sił, umiejscowionych w odległej przyszłości i usiłujących uzyskać przewagę poprzez wielokrotnie nakładające się na siebie interwencje w przeszłości. Wojnę obserwujemy poprzez korespondencyjny dialog Czerwonej i Niebieskiej, który wypełnia całą książkę, przechodząc ewolucję od zaczepek i przechwałek, poprzez wzajemną fascynację i podziw, aż do trudnej i niejednoznacznej miłości. Korespondencja, przybierająca po drodze niesamowite i fantazyjne formy, skutecznie sprowadza pełną rozmachu akcję, obejmującą całe multiwersum wiązek czasowych, na płaszczyznę osobistą i prowadzi obie bohaterki do dramatycznych decyzji, zapętlających ich losy niczym wstęgę Möbiusa. I chociaż ma ona tylko jedną stronę, wydaje się oddzielać od siebie Czerwoną i Niebieską, zmuszając je do wyboru pomiędzy wygraną w wojnie a uczuciami.
Obawiam się, że zarówno treść jak i forma tej książki, mogą stanowić dość ciężką próbę dla przynajmniej niektórych czytelniczek i czytelników, oczekujących typowych dla większości powieści science-fiction scenografii i rekwizytów. Właściwie jest to romans, chociaż niewątpliwie fantastyczny. We wszystkich znaczeniach tego słowa.
Książka została wydana w twardych okładkach, bez szycia i w niezbyt wielkim formacie, co zapewne było wtórnym efektem jej niewielkiej objętości. Razi nieco niskiej jakości żółtawy papier, przez który, pomimo sporej grubości kartek, druk przebija się na drugą stroną. Wydrukowane na nim niebieskie i czerwone elementy graficzne, wyglądają jak namazane kredką. Może tak miało być, ale mam wrażenie, że wydawnictwo Uroboros nieco zbyt daleko posunęło się na drodze ograniczania kosztów i maksymalizacji zysków.