Literatura faktu ma to do siebie, że często podejmowane są w niej tematy kontrowersyjne. Na szczęście większość autorów stara się w swoich publikacjach przedstawić obiektywnie różne poruszające historie. Niestety nie można tego powiedzieć o Michelle Lyons.
Autorka "Ostatnich pięciu minut" z wykształcenia jest dziennikarką. Jej książka miała być z założenia wspomnieniem z okresu jej pracy w więzieniu jako przedstawiciel opinii publicznej podczas egzekucji skazańców. Czym jest w rzeczywistości? Trudno to określić jednym słowem, ale dziwię się, że ktoś zdecydował się coś takiego wydać, a tym bardziej przetłumaczyć na język polski.
Europejczycy są w tej książce wielokrotnie obrażani, ponieważ krytykujemy Teksas za ciągłe przeprowadzanie kary śmierci. Zresztą każdy, kto nie popiera egzekucji jest przez autorkę uważany za ignoranta, który nic nie wie o życiu.
Skazanie kogoś na śmierć nie zawsze jest karą, często stanowi wybawienie i ulgę dla wielu przestępców. Część z nich prowokuje policję do oddania strzału już podczas zatrzymania. Jest to zjawisko badane przez amerykańskich psychologów, ale nie mam pewności czy oni są zdaniem autorki wystarczająco kompetentni. Bo wiecie, tylko ludzie z Teksasu powinni decydować o tym, jak ma wyglądać świat. Sama przytacza przykłady potwierdzające tę teorię, ale do niewygodnych dla jej światopoglądu faktów, nie odnosi się wcale.
Nie chcę tu rozpoczynać dyskusji nad karą śmierci i alternatywami dla niej, choć książka do tego prowokuje, to temat zbyt złożony, by zamknąć go w jednym poście. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Teksas, mimo że wykonuje się tam egzekucje, nie jest wcale najbezpieczniejszym miejscem na świecie, więc najwyraźniej widmo utraty życia nie jest w stanie powstrzymać mordercy przed odebraniem go komuś innemu. To jak dla mnie zupełnie burzy narrację Lyons, która chciałaby przekonać nas, że stan Teksas tylko dba o swoich obywateli, eliminując jednostki skazane według obowiązującego tam prawa. Najbardziej poruszył mnie fragment o jednym z najmłodszych mężczyzn, którzy trafili do celi śmierci, bo tylko w nim autorka pozwoliła sobie na jakiekolwiek emocje, choć ostatecznie i tak uznała, że skoro jest wyrok, to z nim się nie dyskutuje i chłopak u progu życia nie zasługuje na drugą szansę.
Na koniec autorka wylewa swoje żale na nowe władze więzienia, z którymi nie potrafiła się porozumieć i ostatecznie zrezygnowała z pracy. Nie obyło się oczywiście bez sugestii, że była dyskryminowana, ale można powiedzieć, że wcale mnie to nie zdziwiło, bo zanim dobrnęłam do ostatnich stron, zdążyłam się już przyzwyczaić do narracji, w której jedyną osobą zasługującą zdaniem Lyons na współczucie, jest ona sama.
"Ostatnie pięć minut" to książka, której wolałabym nigdy nie przeczytać. Nie chodzi o to, że kompletnie nie zgadzam się ze stanowiskiem autorki wobec kary śmierci, ale o jej pogardę w stosunku do ludzi, którzy mają inne zdanie. Kontrowersyjne tematy mają to do siebie, że trzeba je podejmować delikatnie, a przede wszystkim z szacunkiem do oponentów.
Moje 2/10.