Szczerze powiedziawszy nie lubię powieści historycznych. Nie potrafię odnaleźć się w tych dworskich manierach, pompatycznych dialogach i długich, nużących wstępach, które potrafią ciągnąć się całymi rozdziałami. Dlaczego więc padło na Tajemny dziennik Marii Antoniny? Przyjemna liliowa okładka, która barwą przypomina pudrowe, malinowe cukierki i to intrygujące słowo „dziennik”.
Nie zastanawiałam się długo i zabrałam Tajemny dziennik… do domu.
Tyle, że w domu, po pierwszej stronie miałam dość. Dlaczego? Oto, co czytelnik dostaje na dzień dobry:
Więzienie Conciergerie
3 października 1783
Mówią, że ta okropna rzecz nie zawsze działa jak należy. Czasami potrzeba trzech lub czterech ciosów, by odciąć głowę. A czasem ci nieszczęśnicy krzyczą straszliwie przez całą minutę, zanim ich agonię przerwie jeden potężny cios.
Podobno ilość krwi jest niesamowita. Bucha wielkim strumieniem, gęsta i ciemnoczerwona, i trudno sobie wyobrazić, że jest jej w człowieku aż tyle. Już po odcięciu głowy serce nadal ją pompuje, uderzenie po uderzeniu. Kat podchodzi dumnie do krawędzi szafotu, trzymając ociekającą krwią głowę skazańca z wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami i ustami otwartymi w niemym krzyku. A kata oblewa buchająca nadal krew.*
Książka wylądowała na kupkę książek „do oddania”, ale po jakichś dwóch dniach stwierdziłam, że nie mogę ot tak, z powodu jednej strony zostawić Marię Antoninę i jej dziennik, co prawda fikcyjny, ale jednak dziennik, skrywający jej tajemnice, emocje i myśli. „Przełknęłam” pierwszą stronę i od tamtej pory nie potrafiłam rozstać się z Tajemnym dziennikiem… pochłaniając go niemalże w ciągu jednej doby.
Główną bohaterką i narratorką jest rzecz jasna księżniczka Habsburska, która pisanie dziennika rozpoczyna w wieku trzynastu lat. Jest to swojego rodzaju pokuta zadana jej przez jej spowiednika.
Pierwsze rozdziały są dość irytujące. Dziewczynka, (bo nie zaprzeczycie, że księżniczka to jeszcze dziecko) opisuje swoje głupiutkie spostrzeżenia i naiwne wypowiedzi. Mimo, że pierwsze rozdziały to stylistyczny koszmar, przebrnęłam przez owe stylistyczne pobojowisko dość sprawnie, żeby przekonać się, że z czasem wpisy Marii Antoniny dojrzewają, co sprawia, że lektura jest coraz bardziej wciągająca, a pierwsze zapiski są stylizowane na język nastolatki.
Akcja Tajemnego dziennika… nabiera tempa, gdy główna bohaterka trafia na dwór francuski już jako delfina. Tam rozpoczynają się liczne problemy zaczynając od plotek, poprzez kłopoty ze współżyciem małżeńskim, na oszczerstwach kończąc.
Królowa w pierwszych latach swojego pobytu na dworze francuskim oddaje się mrzonkom takim jak wprowadzaniem nowych mód, zabawę w nadawanie nazw różnym barwom strojów, czy też niezliczonym remontom. Skutkami tych królewskich zabaw jest coraz bardziej pomniejszający się zapas złota w królewskim skarbcu.
Wszystko jednak zaczyna się psuć, gdy z czasem dochodzi do swojego rodzaju degradacji monarchii. Maria Antonina opisuje w swoim dzienniku rozpad gospodarki Francji oraz niepokojący ją bunt mieszczaństwa. Królowa bardzo mało uwagi poświęca owemu kryzysowi. Bardziej zajmuje ją przygoda ze szwedzkim arystokratą, Axelem, których połączyła miłość od pierwszego wejrzenia.
Dopiero, gdy pod Wersal podchodzą rozwścieczeni mieszkańcy Paryża, Maria Antonina zaczyna wszystko rozumieć. Niemalże natychmiast otrząsa się z zakochania i fascynacji kochankiem i dostosowuje się do koszmarnej sytuacji.
Erickson niesamowicie pokazała proces dojrzewania władczyni. Z naiwnej dziewczynki, Maria Antonina zamienia się w królową, która gotowa jest ze wszystkich sił bronić swojej rodziny do ostatniej kropli krwi. To chyba najbardziej zachwyciło mnie w lekturze i zmieniło moje spojrzenie na władczynie Francji, którą wcześniej miałam za rozpieszczoną, rozrzutną „panienkę” kochającą słodycze, kosztowne stroje i niekończące się bale.
Autorka gra na emocjach czytelnika niczym harfistka na cieniutkich strunach harfy. Sama przyłapałam się na tym, że w duchu wierzę, że Maria Antonina uniknie ostrza śmiercionośnej gilotyny. Prawda jest, niestety, inna.
Powieść może i nie jest ambitna, ani wymagająca, jednak czytelnik pochłania historię zawartą w tym pudrowym opakowaniu bardzo szybko, z mocno bijącym sercem, wypiekami na policzkach i wytrzeszczonymi oczami (szczególnie wtedy, gdy dochodzi do rewolucji, a okrucieństwo paryżan sięga zenitu).
Autorka nie ubarwia wątków zawartych w powieści i nie zakłamuje historii, co jest tylko kolejnym plusem Tajemnego dziennika Marii Antoniny. Szkoda, że podręczniki do historii nie są pisane w tak ciekawy i porywający sposób.
* C. Erickson, Tajemny dziennik Marii Antoniny, Katowice 2010, s. 7.