Zanim rozpoczęłam przygodę z książką Macieja Kozłowskiego, Kazimierza Nóżki i Marcin Sceliny „Zanim wyjedziesz w Bieszczady”, musiałam odszukać profil Nadleśnictwa Baligród, gdzie dwaj leśnicy prezentują swoje zdjęcia, filmy i komentarze, aby przekonać się, dlaczego cieszy się on tak wielkim zainteresowaniem internautów. Sama przepadłam. Bieszczady zawsze kojarzyły mi się z surowością natury, odizolowaniem, samotnością, którą można wykorzystać na kontemplację przyrody i spojrzenie w głąb siebie. Kocham góry, Bieszczadów jeszcze nie miałam okazji odwiedzić, jednak od dawna o tym marzę, bo są dla mnie synonimem pozostawienia za sobą zgiełku miast, codziennego pośpiechu, a jednocześnie powrotu do podstawowych wartości, skupienia na fundamentach życia.
Jako że te tajemnicze góry wciąż na mnie czekają, tytuł „Zanim wyjedziesz w Bieszczady” wydaje się jak najbardziej adekwatny. Faktycznie, spędziłam z książką niezwykłe chwile. Jest ona rodzajem reportażu o życiu dwóch leśników w niedostępnych, dzikich terenów z historią tych ziem w tle. Wątki historyczne przeplatają się ze współczesnym zachwytem tymi terenami, wspomnieniami z dzieciństwa i młodości bohaterów. Mężczyźni opowiadają o tym, jak ich życie wyglądało w młodości, kiedy musieli pomagać swoim rodzicom w pracach w gospodarstwie, uczyć się, odbywać służbę wojskową, jak rodziła się ich miłość do miejsc, w których przyszło im pracować. Przede wszystkim jednak wrażenie robią ich wspomnienia z prac leśnych, spotkania z niebezpiecznymi zwierzętami żyjącymi na tym terenie oraz nieprzeciętna wiedza o rosnących w otoczeniu roślinach. Panowie opowiadają z wielkim zaangażowaniem o zwyczajach obserwowanych osobników oraz prawidłach rządzących światem roślinnym.
Gdzieś w tle pojawia się wątek historyczny, który akurat w przypadku tych rejonów jest bardzo istotny. Bieszczady są terenem niezbyt ludnym, co wynika z położenia na granicy z Ukrainą, przez co bywał w przeszłości przedmiotem sporów międzysąsiedzkich, swoje zrobiła również akcja „Wisła”, przeprowadzona w latach powojennych.
Z wielką przyjemnością czytałam osobiste wątki książki, zwłaszcza opowieść Kazimierza Nóżki o tym, jak żyło się dziecku we wsi w drugiej połowie XX wieku, w której prąd pojawił się dopiero w latach sześćdziesiątych, po okolicy włóczyły się całe bandy wyrostków bawiących się w wojnę, a telewizor był dostępny w pojedynczych domach. O nauce przy lampie naftowej. To najbardziej klimatyczna część książki. Dużą jej część zajmują też kwestie historyczne, wśród których przewija się wątek literatury podróżniczej, która dotyczyła tego terenu. Najważniejsze jednak jest podkreślanie piękna przyrody, która jest tutaj nienaruszona, rządzi się swoimi prawami i jest na wyciągnięcie ręki z całą swoją urodą, ale też brutalnością.
Książka w moim mniemaniu zaczarowała Bieszczady jeszcze bardziej i tylko zintensyfikowała moje pragnienie, aby tam pojechać. Tymczasem muszę się zadowolić zdjęciami i filmami zamieszczanymi na profilu Nadleśnictwa Baligród, które są naprawdę piękne i klimatyczne. Zawsze kiedy życie mnie przerasta, pojawia się ta pokrzepiająca myśl: „A może by tak rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady?”. Teraz, kiedy poznałam Panów Nóżkę i Scelinę, mam Bieszczady (tak, oczywiście ich namiastkę) w zasięgu telefonu oraz tej wciągającej i przyjemnej publikacji. Książka nie jest przewodnikiem, nie jest publikacją naukową – to bardzo osobista, nawet emocjonalna relacja z wielu dni spędzonych w świecie, w którym natura ciągle dominuje nad człowiekiem.