Dziś recenzja odpowiednia do panującej od dłuższego czasu zaokiennej szarości, chłodu. Będę marudzić i narzekać, bo niestety jest na co. Autora możecie kojarzyć chociażby z biografii Zlatana Ibrahimovića. Stieg Larsson i jego kultowe już "Millenium" wydane pośmiertnie zapisało się na stałe w historii literatury. Aż tutaj po czasie wydawcy postanowili zaufać Davidowi Lagercrantzowi, który specjalizuje się... w biografiach? Co z tego wyszło? Totalne nieporozumienie. Zapraszam na recenzję.
W samym centrum Sztokholmu zostaje znaleziony martwy mężczyzna. Pozornie wygląda na bezdomnego, jednak jego tożsamości nie udaje się ustalić. Patolog Fredrika Nyman ma swoje podejrzenia. Kierując się nim, postanawia skontaktować się z Mikaelem Blomkvistem. Dziennikarz podejmuje sprawę z niechęcią. Na miejscu byli świadkowie, którzy jednogłośnie twierdzą, że mężczyzna bełkotał coś o ministrze obrony. Czy rzeczywiście coś ich łączyło? Mikael niezwłocznie próbuje się skontaktować z Lisbeth Salander. Nie ma jednak pojęcia, że ta wyjechała z kraju, aby załatwić pewne sprawy ze swoją siostrą.
Nie mogę niestety nic dobrego powiedzieć o tej książce. Dobrze, że o już ostatni tom, ku uciesze marudzących. Całość powinna nosić tytuł "Ta seria musi umrzeć". Nie da się podrobić tutaj pierwowzoru. Gdybym nie znała "Millenium", może doceniłabym bardziej tę książkę. W takiej sytuacji nie umiem Wam jej polecić jednoznacznie.
Nie mogłam również polubić głównych bohaterów. Nie czytałam piątego tomu (zmęczyłam czwarty),ale widać, że ten duet jest już sobą zmęczony. Jest, bo jest. Gdyby ich nie było - nikt by na tym nie ucierpiał, uwierzcie mi.
"Pożyczenie" stylu Larssona również nie ratuje tej książki.David Lagercrantz to nie Larsson. Nie ma sensu tworzyć klonów, bo wyjdzie z tego niewypał. Fabularnie dobrze, ale co z tego, skoro to uznaje się za kontynuację geniuszu? Kontynuację marnej jakości i niedaną próbę doścignięcia obcej osoby. Nie tędy droga.
Jak widzicie, nie da się uniknąć porównania do "kręgosłupa" stworzonego przez Larssona. Ja od wielu autorów i słyszę, i czytam mnóstwo opinii chwalebnych: "Dał napęd pozostałym skandynawskim pisarzom", "Był niezastąpiony"-dokładnie. Jakby się człowiek nie starał, pierwowzorowi nie dorówna. Kradzież czy "pożyczenie" stylu dla mnie brzmi jak plagiat, a to jest równoznaczne z naszym złamanym sercem. Larsson w swojej trylogii opowiedział wiele o kulturze Szwedów, ujawnił swoje poglądy. Dał nam pełny obraz kraju, za co czytelnicy go pokochali i kochają do tej pory. Lagercrantz? Coś stworzył, co miało być ciągiem dalszym tego geniuszu, ale zupełnie odstaje i prosi się o lament odbiorców.
Może będziecie zdziwieni. Kto tu zagląda od początku (albo chociaż regularnie), ten wie, że zjadłam zęby na kryminale. Obecnie do ulubieńców dołączyły również powieści szpiegowskie, horrory, thrillery itp. To jest kryminał. Dobry kryminał, ale niepotrzebnie ciągnący coś genialnego na dno. David Lagercrantz mógłby spokojnie napisać swoją, osobną książkę, nie uwieszając się jednocześnie na pisarzu, którego przedwcześnie pożegnano. Być może taki zabieg byłby lepszy. Do "Millenium" sensu stricte "Ta..." ma się jak pies do jeża. Przykro mi.
Nie mam nic więcej do dodania. Książka napisana na siłę (dla sławy? Zysków?), płaska jak jej bohaterowie. Mizerna. Smutna. Nudna jak flaki z olejem, niewnosząca niczego do gatunku. Chcecie dobry kryminał z nowości? Łapiecie trylogię Krzysztofa Domaradzkiego. Lepszą będzie mi bardzo trudno znaleźć, chociaż jest jedno nazwisko depczące mu po piętach. O D. Lagercrantzie możecie zapomnieć. Ja nie polecam. To jest największy zawód tego roku. Żadna siła mnie nie przekona do nadrobienia środka.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.