W końcu są wolni.
Ale co to za wolność, gdy nie ma już wśród nich Cory'ego?
Po ucieczce z poddasza trójka rodzeństwa podróżuje przez Stany, aby dotrzeć do miejsca, które stanie się ich nowym domem. Męczy ich jednak świadomość, że Cory nie żyje, a oni niewiedzą nawet, gdzie jest pochowany. Ku rozpaczy młodych Dollangangerów z Carrie też nie jest dobrze. Na szczęście pomocy udziela im samotny doktor. Jest to człowiek o dobrym sercu, dlatego ze spokojem przyjmuje rewelacje związane z życiem Chrisa, Cathy i Carrie i z przyjemnością staje się ich nowym opiekunem. Nareszcie wszystko zdaje się iść dobrą drogą, jednak czy na pewno?
Cathy nie potrafi pogodzić się z tym, jak zostali potraktowani przez rodzoną matkę. W jej głowie systematycznie rodzi się plan i nikt nie jest w stanie jej powstrzymać przed jego realizacją...
Wrażenia i rekomendacje
Po „Kwiatach na poddaszu” (tom I) myślałam, że nieważne co stanie się później, nic mnie już nie zaskoczy. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo się pomyliłam.
Historia dzieci, którym zniszczono charaktery i które zadręczono fizycznie ciągnie się dalej. Tak jak w pierwszej części atmosfera była mroczna, przejmująca i przesiąknięta okrucieństwem, tak tym razem otrzymujemy bardziej powieść psychologiczną, gdzie bohaterowie na swój sposób starają się uporać z przeszłością. To w jaki sposób ją traktują wpływa znacząco na ich charaktery, a także w ostateczności na sposób w jaki żyją. Chris, mimo iż matka głęboko go zraniła, odcina się od przeszłości i stara się pozytywnie patrzeć w przyszłość, aby móc spełnić swoje marzenie o byciu lekarzem. Carrie zamyka się w sobie, gdyż jako jedyna jest poszkodowana fizycznie- jej budowa ciała jest nieproporcjonalna. Nie umie nawiązywać kontaktów z nowymi ludźmi, nie czuje się dobrze w szkole, ciągle bawi się lalkami. Całkiem odmienną postawę prezentuje natomiast Cathy. Dziewczyna odkrywa swoją seksualność, wie, że jest piękna i w świadomy sposób gra na uczuciach zarówno swojej rodziny, jak i obcych. Wykorzystuje również swoje fizyczne podobieństwo do matki, aby kusić brata. W prawdzie jest świadoma, że związek który ją z nim łączy jest wystąpieniem przeciwko religii, jednak mimo to nie potrafi się do końca z niego uwolnić. Jakby tego było mało za każdą możliwą rzecz obwinia w duchu swoją matkę, niezależnie od tego czy rzeczywiście jest ona w danej sprawie winna, czy nie. Dziewczyna ciągle stara się nie być jak rodzicielka, a w efekcie powiela częściowo jej schemat. W tej części widać, że to na psychice Cathy najmocniej odbiły się wszystkie wydarzenia.
„Płatki na wietrze” wywołały we mnie wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony nie mogłam się oderwać, a z drugiej miałam ochotę czasami rzucić tą powieścią w ścianę. Przyznam się również szczerze, że motywacje niektórych z postaci ogromnie działały mi na nerwach. Czytając czułam złość, smutek, zniesmaczenie i niezdrową wręcz ekscytację, gdyż mimo wszystko książka ta jest świetnie dopracowaną historią. Bohaterowie nie są płytkimi nastolatkami, lecz ludźmi po przejściach, którym praktycznie nie dane było zaznać normalności. W trakcie czytania ani razu nie czuje się ulgi, gdyż zawsze czai się jakiś niepokój i niepewność: czy tym razem na pewno wszystko dobrze się ułoży? Czy jest szansa na happy end?
Historia Dollangangerów jest pełna tragizmu, który w trakcie czytania osiada również na czytelniku, tak że przez dłuższy czas nie można się z niego otrząsnąć. Mimo iż bohaterowie podejmują sporo nie zawsze dobrych decyzji, a także kierują swe uczucia często w stronę nieodpowiednich osób, ich losy są tak emocjonujące, że nie pozwalają przerwać czytania, nawet, gdy ma się już uczucie, że tego wszystkiego jest zbyt wiele jak na grupkę zaledwie trzech osób. Polecam ją wam tak samo jak i pierwszą cześć, jednak uprzedzam, że nie jest to ani lekka, ani radosna, ani łatwa lektura.