Kiedy pierwszy raz natknęłam się na opis „Królestwa Mostu”, miałam przed oczami powieść pod tytułem „Berło ziemi”. Obie historie wydawały mi się bardzo podobne, a ponieważ tę drugą miałam już okazję czytać i miałam o niej niezbyt pozytywne zdanie, nie byłam do końca przekonana do książki napisanej przez Danielle L. Jensen. W Internecie na różnych stronach z książkami, na Facebooku i Instagramie widziałam jednak wiele pozytywnych opinii, dlatego dość ostrożnie, ale postanowiłam dać szansę i usiąść do „Królestwa Mostu”.
Lara jest księżniczką Maridriny. Wraz z siostrami została wywieziona na pustynie, gdzie była szkolona na szpiega doskonałego. Wszystko z powodu Itchikany, królestwa, które panowało nad mostem łączącym kraje. Na morzu często panują sztormy, które uniemożliwiają handel między narodami i to właśnie most jest jedyną drogą, aby ten mógł się odbywać. Ten, kto nad nim panuje, ten ma władzę. Królestwo Itchikany jest bogate i za nic ma problemy sąsiednich królestw. Jedyną nadzieją dla Maridriny i jej mieszkańców jest traktat pokojowy między narodami, zgodnie z którym księżniczka ma poślubić króla Itchikany. Jednak nie sam ślub ma odmienić losy mieszkańców biednego królestwa. Cała nadzieja w Larze, która po swoim długoletnim szkoleniu, ma za zadanie zdobyć informacje, które pomogą Maridrinie podbić wrogi kraj i przejąć panowanie nad mostem. Czy młodej księżniczce się to uda? Czy Itchikana rzeczywiście jest tak zła, jak jej to przedstawiono? I kto tak naprawdę jest wrogiem mieszkańców Maridriny?
Mimo początkowego sceptycznego nastawienia do tej powieści, muszę przyznać, że bardzo szybko przepadłam. Historia jest napisana w taki sposób, że nie ma czasu na nudę. Praktycznie cały czas coś się dzieje. Nawet w tych chwilach, gdy akcja zwalnia, dzieją się rzeczy, które potrafią nas zająć. Przyznam, że na początku sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Król, który chce z własnej córki zrobić szpiega? Ojciec, który wysyła własną córkę na tak niebezpieczną misję? Jak się później okazuje, jego bezwzględność sięga o wiele dalej niż tylko narażenie życia własnego dziecka. Jednak również bezwzględnością może pochwalić się główna bohaterka – Lara. A o nią obawiałam się najbardziej – że będzie nijaka, ślepo posłuszna i bezmyślnie godząca się na swój los. Ale w końcu nie daleko pada jabłko od jabłoni. No może jednak trochę daleko, biorąc pod uwagę czym kieruje się nasza księżniczka, a jej motywy działania są znacząco różne od jej ojca. O wiele bliżej jej do Arena – króla Itchikany, który w oczach mieszkańców Maridriny uchodzi za bezlitosnego potwora lubującego się w cierpieniu innych. Małżeństwo polityczne tej dwójki może znacząco odmienić przyszłość obu narodów. Ona - zdolna zabić, aby zapewnić bezpieczeństwo i dostatnie życie swoim rodakom. On – zdolny zabić, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim poddanym. Różni, a jednocześnie tak bardzo do siebie podobni. Czy plan młodej księżniczki się powiedzie i uda jej się pomóc ojcu zdobyć most? Czy może to Aren będzie górą i odkryje, jakie zamiary ma jego żona?
Cudownie bawiłam się przy tej książce. Praktycznie przez cały czas kotłowały się we mnie różne emocje. Kibicowałam raz jednej, raz drugiej stronie, zastanawiając się, czego ja sama właściwie chcę. A gdy w końcu udało mi się zdecydować, denerwowałam się i wściekałam, gdy cokolwiek szło nie po mojej myśli. Uwielbiam tego typu historie, które tak bardzo wpływają na czytelnika. Historie, przy których przestajemy być tylko biernym obserwatorem zdarzeń, w których przeżywamy wszystko razem z bohaterami – każdą rozmowę, każdą walkę czy chociażby zwykłe gesty. Zdecydowanie polecam „Królestwo Mostu”.