Nigdy jeszcze nie pisałem czegoś takiego w mojej opinii o jakiejś książce, no, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Otóż mam wrażenie, że tu coś jest nie tak z tłumaczeniem. Że tłumacz (w tym wypadku nawet para tłumaczy) dopiero uczyli się fachu na tej pozycji. Wiele było takich momentów w trakcie lektury, w których miałem bardzo konkretne podejrzenie, że jakaś angielska w miarę efektowna fraza mogła się na danej stronie pojawić, po polsku widziałem zaś tylko jakiś o wiele mniej efektowny jej odpowiednik. Wiem, że to trochę śmieszne stawiać takie zarzuty w sytuacji, gdy nie miało się w ręku oryginalnego tekstu, ale tu tak właśnie to odczuwałem. Co ciekawe zjawisko to miało miejsce głównie na początku mojej przygody z tę powieścią, w trakcie lektury było tego coraz mniej - może nasza tłumacząca parka rzeczywiście się tej roboty uczyła :) - co wzmacnia tę teorię. Nie wiem, czy tak było, ale takie właśnie miałem wrażenie.
Okej, ale przejdźmy do powieści jako takiej. O dziwo to, co mam jej do zarzucenia pokrywa się trochę z moimi zastrzeżeniami do pracy tłumaczy. Miałem ciągle wrażenie, że jest to bardzo szkolne. Że komuś, kto dopiero zaczyna przygodę z pisarstwem może się wydawać, że tak właśnie trzeba pisać, że tak właśnie trzeba konstruować akcję. Wydawać się, że muszą być dwie sprawy, jedną tylko dla tej książki, druga przewijającą się przez cały cykl, że tak właśnie powinien wyglądać stosunek (także choćby ilościowy) sprawy kryminalnej do perturbacji z życia prywatnego bohaterki, że w tym właśnie miejscu powinna mieć miejsce scena erotyczna, że właśnie takie powinna ona mieć konsekwencje, że tak właśnie powinna wyglądać powieściowa relacja szef-podwładny itd. Wszystko tu jest jak z jakiegoś poradnika dla aspirujących autorów kryminałów i, jak to w takich wypadkach bywa, duszy w tym poczętym przy pomocy poradnika dziełku nie ma. W dodatku autorka parę razy zachowuje się jakby chciała a nie mogła, gdy idzie o wyzyskanie jakiegoś motywu (choćby to końcowe niewykorzystanie zabawy słowem "biblioteka").
Parę razy miałem początkowo wrażenie, że dana scena jest dobrym zarysem czegoś, co mogłoby się znaleźć w takim naprawdę dobrym kryminale, gdyby tylko jakoś ją podrasować, poprawić, ale potem zmieniałem zdanie i dochodziłem do wniosku, że tu miał miejsce proces w pewnym sensie odwrotny. Że autorka podpatrzyła coś u jakiegoś lepszego pisarza i wrzuciła do siebie w uproszczonej, nie tak dopracowanej jak tam wersji. Najbardziej może charakterystycznym przykładem jest tu scena wizyty głównej bohaterki w więzieniu, ile raz to widzieliśmy w thrillerach zza wielkiej wody? Że postać w pewnym momencie jedzie do więzienia, by coś istotnego dla swojej sytuacji z kimś omówić. Tu taka scena jest, ale właśnie jako jakiś słabszy, nie wystarczająco podrasowany ekwiwalent tamtych - niby jest jak w tych książkach innych autorów, ale... mniej to dopracowano po prostu. Scena w więzieniu oczywiście tylko przykład ogólniejszego zjawiska charakterystycznego dla tej książki, to samo można np. powiedzieć o sekwencji końcowej rozróby.
Postacie czarno-białe do bólu, w każdym razie tyczy to tych spośród nich, które stworzono z myślą o tej konkretnej pozycji, nie zaś o cyklu. Z relacjami wewnątrz redakcji i na linii dziennikarka-komisariat było może troszkę lepiej. Ale to końcowe zachowanie złego... No, po co on to tak zrobił?
Wreszcie kwestia pomysłu - nie było go. Nie było cienia planu na jakiś twist, cienia idei, która zaświtała w pewnym momencie pisarce. Ot, usiadła i napisała kryminał o tym, że zabił ten, co zabił. Żadnej gry z czytelnikiem, żadnej fabularnej zakrętki, ale przede wszystkim właśnie brak pomysłu.